sobota, 14 listopada 2020

14. Twój obrońca

W ostatnich dniach niewiele myślał o nauce. Skupiał się raczej na widocznych z przodu klasy lub migających gdzieś w tłumie uczniów rudych włosach splecionych w staranny warkocz i wyczekiwania jakiegokolwiek spojrzenia ze strony ich właścicielki.
Jak właściwie miał się czegokolwiek nauczyć, jeżeli Lily Evans nadal nie chciała z nim rozmawiać? Starał się wcielić wreszcie swój plan w życie i znaleźć idealną wymówkę, perfekcyjny moment, by zostać z nią sam na sam i przekonać do powrotu do jego boku. Jednak, podobnie jak w pierwszym tygodniu, nigdy nie była sama. Nawet gdy odbierała z rąk Slughorna to nieszczęsne zaproszenie do Klubu Ślimaka, czym prędzej zwiała z klasy, gdy zobaczyła go obok siebie.
Musiał przyznać, że go to mocno ubodło.
Jednocześnie jego obsesja rosła, podobnie jak liczba scenariuszy w głowie — były to scenariusze dotyczące tego, jak cała ta sytuacja może się dalej potoczyć. Właściwie nigdy nie był optymistą, raczej realistą przechylającym się w stronę pesymizmu, w tej jednak kwestii miał jeszcze nadzieję. Krótko mówiąc, liczył na to, że Lily do niego wróci, żeby chociaż porozmawiać.
Był pewien, że uda mu się wreszcie z nią porozmawiać podczas spotkania Klubu Ślimaka. Atmosfera panująca na tychże imprezach sprzyjała lawirowaniu od osoby do osoby i luźnym pogawędkom; równie łatwo można było się wymknąć niezauważonym, z czego Severus zamierzał skorzystać. Dodatkowo spodziewał się, że Lily nie będzie chciała przyciągać uwagi pozostałych gości, więc mógłby znacznie łatwiej ją przekonać do małej konwersacji na osobności.
W razie potrzeby miał w zanadrzu parę łajnobomb zdobytych pokątnie od kilku Ślizgonów parających się przemytem do zamku nielegalnych rzeczy. Mógł z ich pomocą odwrócić uwagę wszystkich zgromadzonych i porwać Lily. Proste, ale skuteczne. 
Ach, nie mógł się już doczekać.
Założył tego dnia swoje najlepsze szaty. Musiał jedynie zacerować kilka dziur, które tajemniczym sposobem się na nich pojawiły od ostatniego czasu, kiedy miał je na sobie. Nawet nie wyglądał źle — czarny materiał co prawda podkreślał bladość twarzy, ale jednocześnie wydobywał kolor oczu, jedyną rzecz, którą Severus naprawdę w sobie lubił.
Zjawił się na przyjęciu jako jedna z pierwszych osób i przyczaił się w kącie, oczekując nadejścia Lily. Slughorn próbował wciągnąć go do dyskusji na temat ostatnich nowinek ze świata eliksirów, lecz Severus prędko umknął poza zasięg nauczycielskich rąk. Nie chciał przegapić momentu, kiedy Lily wreszcie nadejdzie.
I zjawiła się kilka minut później, lecz wcale nie przyszła sama. U jej boku stał cholerny James Potter z równie cholernym uśmiechem na twarzy. Severus natychmiast poczuł, że się w nim gotuje; to on powinien stać obok Lily, nie ten przemądrzały Gryfon, który nie miał jej nic do zaoferowania.
Gdyby usunąć z obrazka Pottera, Severus znalazłby się w siódmym niebie. Lily wyglądała jak anioł w tej swojej zielonej sukience dobranej pod kolor oczu. Uwagę przyciągały również jej przepiękne włosy, spływające wzdłuż ramion aż na plecy. Robiły wrażenie, zwłaszcza że zazwyczaj więził je warkocz albo niedbały kok.
Nie tylko Severus zauważył nadejście pary. Kilka osób się natychmiast za nimi obejrzało, zrobił to także Slughorn i natychmiast do nich podpłynął.
— Nie sądziłem, że przyprowadzisz towarzystwo, Lily, ale bardzo się cieszę. James, miło cię widzieć. Mam nadzieję, że to nie będzie ostatni raz, kiedy zaszczycasz nas swoją obecnością.
Ugh. Od tego słodkiego tonu Severusa aż zemdliło. Jaki w ogóle Slughorn miał interes w tym, żeby się podlizywać cholernemu Gryfonowi?!
— Dziękuję, profesorze, ale zjawię się na kolejnych spotkaniach tylko wtedy, gdy Lily będzie sobie tego życzyła. Jestem tutaj, by dotrzymać jej towarzystwa.
Severus zazgrzytał zębami, zwłaszcza że Potter miał czelność objąć ramieniem rumieniącą się Lily. Jego oburzenie jeszcze wzrosło, gdy nie zaprotestowała ani nie zrobiła nawet żadnego gestu, by zwiększyć dystans między nimi.
— W takim razie nalegam, by częściej zgadzała się na takie towarzystwo, Lily. Chodźcie, chodźcie, przedstawię was paru osobom…
Slughorn zapędził ich na sam środek sali, a potem przeganiał od grupki do grupki, prezentując kolejnych gości. Severus musiał wynurzyć się z cienia, żeby móc ich śledzić i podsłuchiwać rozmowy w oczekiwaniu na dobry moment. Dyskusje te nie wydawały mu się szczególnie interesujące — bo ileż można rozmawiać o egzaminach, interesach i przyszłości? — ale zaczął strzyc uszami, gdy Slughorn przedstawił Lily i Pottera szefowi biura aurorów. Potter, rzecz jasna, natychmiast spróbował wkupić się w jego łaski, opowiadając, jak to po ukończeniu szkoły zamierza się ubiegać o posadę aurora. Lily nie zabierała zbytnio głosu w całej tej dyskusji; ze swojego miejsca Severus widział, jak popija ze swojej szklanki jakiś ciemnoczerwony sok i uprzejmie słucha.
— Okres próbny trwa pół roku i wtedy decydujemy, do jakiego działu przydzielić nowych aurorów…
— Jak właściwie wygląda cały ten okres próbny?
Severus naprawdę nie wiedział, jak Lily może spokojnie o tym słuchać i się nie zanudzić na śmierć. On zdecydowanie wolałby porozmawiać o innych rzeczach.
— Przede wszystkim to trening fizyczny, pojedynkowanie się, towarzyszenie w misjach aurorom z różnych działów. Wiem z doświadczenia, że bywa męcząco, ale dzięki temu…
Severus wyłączył się z tej rozmowy i skupił wyłącznie na twarzy Lily — stała dokładnie naprzeciwko niego, więc mógł sobie na to pozwolić. O dziwo, nie wyglądała na znudzoną, ale wpatrywała się to w głównego aurora, to w Pottera ze zmarszczonymi brwiami. Severus dobrze znał tę minę — Lily zawsze ją przybierała, gdy była w trakcie rozwiązywania jakiejś zagadki. Żałował, że nie może się do niej zbliżyć, że nie może dotknąć tych jedwabistych, rozpuszczonych włosów…
— …zajmują się także sprawami kryminalnymi?
Nieco otrzeźwiał, gdy to pytanie opuściło usta Lily. Właściwie nie zrozumiał, co powiedziała, więc zmusił się do śledzenia rozmowy.
— Oczywiście.
Severus musiał się nieco przesunąć, by mieć lepszy widok na całą trójkę i nie przegapić ani słowa.
— Musieliście zatem słyszeć o śmierci uczennicy, Corinne Parker.
Lily potrafiła być do bólu dosadna i Severus stłumił śmiech.
— Tak. To wielka strata dla szkoły i społeczności…
— Czy są już jakieś tropy w jej sprawie?
Severus wyłapał uśmiech, jaki mężczyzna posłał w stronę Lily.
— Tropy w jej sprawie? Corinne Parker nie została zamordowana. To był nieszczęśliwy wypadek, wybuch gazu, panno Evans. My się nie zajmujemy nieszczęśliwymi wypadkami.
W jej cudownych zielonych oczach pojawił się błysk, z którym kontrastowała jej stonowana, niemalże potulna wypowiedź:
— Och. W takim razie proszę wybaczyć moją wścibskość. Śmierć Corinne głęboko mną wstrząsnęła i…
— Nic się nie stało, panno Evans. Doskonale to rozumiem. Pragnę jednak panią uspokoić: żaden seryjny morderca nie wtargnie do Hogwartu.
Mężczyzna położył dłoń na ramieniu Lily, która w zamian posłała mu uśmiech niesięgający oczu. Nieco lepiej zareagowała, gdy to Potter jej dotknął, co zresztą oburzyło Severusa. Wpatrywał się w spoczywające na jej talii ramię z zazdrością i wręcz nienawiścią. Zacisnął pięści, bo Lily się jeszcze przesunęła w stronę Pottera, jednocześnie zwiększając dystans między sobą a aurorem.
— Więc, panie Wilkes, proszę mi powiedzieć, na co mam się przygotować przed szkoleniem na aurora.
Ugh. Severus czuł, że w tym tempie dostanie migreny od jazgotu Pottera.
Na horyzoncie ukazał się Slughorn i ku zadowoleniu Severusa zabrał Lily na bok, poza zasięg wścibskich rąk Pottera. Sądził, że już nie dopisze mu szczęście, że Potter nie będzie taki skłonny do rozstania się ze swoim skarbem, ale Lily posłała mu uspokajający uśmiech i odeszła razem ze Slughornem.
Severus musiał po raz kolejny zmienić pozycję i umknął z grupy rozprawiającej o quidditchu do kolejnej. Starał się nie ściągać na siebie uwagi i wykorzystywać do osłony innych przemieszczających się po pomieszczeniu ludzi, ale cały czas czuł na sobie spojrzenie wypalające mu wręcz dziurę w plecach. Założyłby się o całą swoją żałośnie niewielką fortunę, że śledził go nie kto inny jak sam Potter. Właściwie nie powinien mieć mu tego za złe; sam przecież robił dokładnie to samo, jeśli chodziło Lily.
Nie słyszał za dobrze, o czym rozmawiają Lily razem ze Slughornem; docierały do niego wyłącznie pojedyncze słowa takie jak „praktyki”, „eliksiry”, „szansa” i wreszcie „muszę to przemyśleć, profesorze”. Po tym Lily w końcu — w końcu — została sama. Slughorn odmaszerował w stronę jednej z większych grupek, a ona przystanęła przy stole z przekąskami, wyraźnie przymierzając się do nałożenia sobie czegoś na talerzyk. Severus nie marnował ani chwili i natychmiast do niej podszedł.
— Lily, możemy porozmawiać?
Nawet na niego nie spojrzała, zajęta przenoszeniem ciasta na talerzyk, więc Severus chwycił ją za ramię. Dopiero wtedy na niego spojrzała — i to z takim chłodem malującym się w szmaragdowych oczach, że go zmroziło.
— Nie mamy o czym rozmawiać. Puść mnie.
Przysunął się nieco bliżej, zdesperowany, chcąc, żeby go wysłuchała, chociaż jego samego słowa wcale nie chciały słuchać.
— Lily, ja… Chciałbym…
Wszystkie wyrazy, których tak starannie szukał przez ostatnie tygodnie, go zawiodły. Kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć Lily, tej dziewczynie, na której zależało mu najbardziej na świecie.
— Puść mnie.
Zdawał sobie sprawę z tego, że ich szamotanina zaczyna przyciągać uwagę, ale zignorował to. Musiał przemówić Lily do rozsądku, uświadomić jej, że poczucie się lepiej u jego boku niż przy Potterze. Wykorzystał całą swoją siłę i trzymał Lily mocno, nie chcąc jej wypuścić z uścisku, ona jednak także nie zamierzała się poddać. Talerzyk, który trzymała, upadł na ziemię, kiedy się próbowała wyszarpnąć.
— Lily, przepraszam. Naprawdę przepraszam. Chciałbym, żebyśmy wrócili do bycia przyjaciółmi, a nie wrogami.
Lily na moment znieruchomiała i uniosła głowę, by spojrzeć Severusowi w oczy.
— Nasza przyjaźń straciła rację bytu w momencie, gdy dosłownie nazwałeś mnie śmieciem, podczas gdy ja ci ufałam. Nie mam zamiaru przeżywać tego po raz drugi i liczyć na jakiś cud, więc nie, nie chcę się więcej z tobą przyjaźnić. Nie będę też słuchać żadnych wymówek i nieszczerych przeprosin, więc, z łaski swojej, puść mnie.
Nie mogła mówić poważnie, prawda?
— Wiesz, że nie miałem na myśli niczego złego — powiedział zdesperowany. Lily coraz bardziej wymykała mu się z rąk.
— Uwierzę w to, gdy druzgotki zaczną latać. Puść mnie w tej chwili. Chyba że wolisz oberwać paskudnym upiorogackiem, i to nie z mojej ręki…
— Słyszałeś panią, Snape. Puść ją.
W gardło Severusa wbiła się różdżka Jamesa Pottera i Ślizgon nie miał innego wyjścia, jak tylko wypuścić Lily z uścisku i się odsunąć. Nawet wtedy Potter jednak nie opuścił różdżki, a w dodatku Lily stanęła przed nim w pozycji bojowej i z ognikami oznajmiającymi żądzę mordu, więc Severusa zaczął oblewać zimny pot. Właściwie nie wiedział, które zaatakuje go pierwsze, Potter czy Lily. Uniósł ręce, by pokazać, że nie ma złych zamiarów — całkiem sobie cenił własne życie, dziękuję bardzo.
— Trzymaj się od niej z daleka, Snape. Przestań ją nachodzić i ani się waż dotknąć jej jeszcze raz.
Zatem jednak Potter postanowił zaatakować jako pierwszy…
— To nie jest twoja sprawa ani twój problem, Potter.
— Och? — Ten spokojny ton wcale nie wróżył niczego dobrego, podobnie jak Lily zaciskająca dłonie w pięści. Severus tego nie widział, ale domyślał się, że Potter wykonał jakiś gest w jej stronę, bo się nieco odsunęła. W zamian za to Potter okrążył Severusa, żeby znaleźć się z nim twarzą w twarz i przy tej okazji zasłonić sobą Lily. — To jest moja sprawa, gdy ją krzywdzisz. Wiem, że jest trudno zaakceptować porażkę, Snape, ale Lily nigdy nie będzie twoja, i ty sam ponosisz za to winę.
Gdyby nie różdżka na jego gardle, Severus bez wątpienia rzuciłby się na przeklętego Pottera z gołymi rękami.
— Twierdzisz, że jesteś ode mnie lepszy, Potter?
— Ja nigdy nie zawiodę jej zaufania ani nie obrzucę jej wyzwiskami, by podbudować sobie samoocenę. Lily jest skarbem, Snape, nie workiem treningowym.
— Insynuujesz, że mi na niej nie zależy?
Potter wzruszył ramionami.
— Być może i kiedyś ci na niej zależało — powiedział z namysłem — ale teraz to chyba raczej kwestia urażonej dumy. Mam wrażenie, że chcesz ją odzyskać, bo była jedyną osobą, która cię znosiła, i odeszła, gdy pokazałeś swoje prawdziwe oblicze. Dość powiedzieć, że to nie jest zaufanie godne przyjaciela.
— Nie masz prawa mnie krytykować! Nie wiesz o mnie zupełnie nic, więc zachowaj te bzdury dla siebie…
W Severusie już się gotowało i nonszalancki spokój Pottera sprowokował go do ataku.
Impendimenta.
Leniwie wypowiedziane zaklęcie odrzuciło Severusa do tyłu. Jednocześnie podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Jego zapał nieco ostygł — na tyle, by Severus sobie uświadomił, że rzucanie się na Pottera bez różdżki nie jest najmądrzejszym pomysłem.
— Jeszcze się porachujemy, Potter — powiedział mściwie, zbierając się z podłogi. Jego nogi wcale nie chciały współpracować i pozostawały nieco chwiejne. Potter umiał rzucać zaklęcia, to trzeba było mu przyznać.
— Nie zamierzam walczyć ani prowadzić z tobą jakiejś durnej wojny. Nie zrozum mnie źle — po prostu szkoda mi na to czasu, ale i tak będę cię obserwował. Jeśli tylko spróbujesz zbliżyć się do Lily, osobiście podpalę ci tyłek. Odprowadzisz się sam do wyjścia, prawda?
W drzwiach Severus zobaczył jeszcze, jak Potter przytula Lily i szepcze jej coś do ucha.
Poprzysiągł sobie, że się zemści za odebranie mu Lily.

 

🦌

 


— Nic ci nie jest? Nie skrzywdził cię, prawda?
— Nie. Nic mi nie zrobił.
Zagarnął ją w ramiona nawet pomimo tego zapewnienia. Adrenalina wciąż buzowała mu w głowie i potrzebował chwili, żeby się uspokoić. Obejmowanie Lily wydawało się ku temu dobrą okazją, nawet jeżeli przyciskające się do niego drobne ciało skutecznie go rozpraszało.
— Cieszę się. Chyba musiałbym go zatłuc, gdyby coś ci zrobił…
Lily parsknęła śmiechem na tyle cicho, że nie wychwyciłby tego, gdyby nie powstałe w efekcie wibracje.
— Dzięki, że zgodziłeś się ze mną pójść — wymamrotała chwilę później w jego klatkę piersiową. Nieco się rozluźniła, gdy ręce Jamesa zaczęły krążyć po jej plecach oraz włosach. — Pewnie bym sobie poradziła sama, ale… Dziękuję.
James przewrócił oczami, choć Lily nie mogła tego zobaczyć.
— Ja się nie zgodziłem, kochanie, ja się wprosiłem, więc nie masz za co dziękować. Musiałem to zrobić, bo widziałem, jaka byłaś rozczarowana odmową Dorcas… Poza tym nie mogłem pozwolić, żebyś się sama mierzyła z tym padalcem.
— Dorcas miała prawo odmówić — powiedziała szybko Lily, automatycznie stając w obronie najlepszej przyjaciółki. — W końcu spytałam ją o plany wczoraj, więc praktycznie na ostatnią chwilę… To nie jej wina, że już się z kimś umówiła i nie mogła mi dotrzymać towarzystwa.
— Mniejsza o powody. Mimo wszystko cieszę się, że miała już plany, bo dzięki temu ja mogłem zająć jej miejsce. Towarzyszenie tobie to czysta przyjemność, Lily.
— Nawet jeśli musisz wyciągać różdżkę i stawać w mojej obronie?
Odchyliła się nieco, by móc spojrzeć Jamesowi w oczy. W odpowiedzi posłał jej pełen samozadowolenia uśmiech.
— Zwłaszcza wtedy. Wiem, że sama bez problemu skopałabyś mu tyłek, ale po co masz sobie brudzić ręce, skoro ja mogę cię w tym wyręczyć?
Roześmiała się.
— Mhm. Wiem, że go nie znosisz, ale oszczędźmy sobie rozlewu krwi, dobrze? Wolałabym, żebyś nikogo nie zabijał w moim imieniu.
— Nie wierzę, że go bronisz — powiedział z frustracją. — Jesteś dla niego za dobra, Lily…
— Nie bronię go — zaprzeczyła spokojnie, zadzierając głowę. — Wierz mi, nadal dobrze pamiętam, co zrobił, ale nie jestem okrutna. Nie życzę mu śmierci.
Zaskoczyła go tym stwierdzeniem; przez moment był zbyt zdumiony, by się odezwać. W końcu uśmiechnął się szeroko i sięgnął, by odgarnąć jej włosy za ucho.
Na Merlina, Lily Evans miała serce z płynnego złota.
Chyba zakochał się w niej jeszcze bardziej.
— Jesteś zbyt idealna, żeby być prawdziwa.
— Dziękuję?
Przechyliła głowę, jakby nie do końca mu wierzyła.
— Nie, naprawdę. Jesteś idealna. Jesteś mądra. Jesteś piękna. Jesteś w stu procentach dobrą osobą. Wątpię, żeby w twoim ciele był choć gram nienawiści czy zła. Naprawdę cię podziwiam.
Zarumieniła się w tak uroczy sposób, że James chciał ją pocałować.
— Chyba powinnam ci podziękować.
— Nie masz za co mi dziękować. Żadna moja zasługa w tym, że jesteś uosobieniem cudowności.
Jej oczy lśniły, gdy na niego spojrzała. W mdłym świetle jej tęczówki wydawały się ciemnozielone, trochę jakby odbijały niebo. Naprawdę go to zauroczyło i nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem jej twarzy. Przesunął palcami po jej policzku, zadziwiająco ciepłym, by wreszcie złożyć na jej czole delikatny pocałunek.
— No dobrze — wymamrotał po chwili — masz ochotę się jeszcze zabawić, skoro już tutaj jesteśmy?
Cóż, spotkanie Klubu Ślimaka niezbyt pasowało do kategorii „dobra zabawa”, James musiał to przyznać, lecz przynajmniej jedzenie było całkiem dobre, chociaż wymyślne. W szczególności zasmakowało mu ciasto biszkoptowo-malinowe i ukradkiem dołożył sobie kolejną porcję. Poza jedzeniem i prowadzeniem konwersacji nie było nic do roboty; muzyka kojarzyła się raczej z marszem pogrzebowym niż uczniowską imprezą i nie nadawała się do tańczenia. Dodatkowo praktycznie wszystko w pomieszczeniu pachniało snobizmem nawet dla Jamesa, więc spędził większość czasu na marszczeniu nosa.
Przyłapał się na tym, że znacznie więcej czasu poświęca Lily niż śledzeniu toku rozmowy. Lily błyszczała, niezależnie od tego, z kim rozmawiała i co stanowiło przedmiot rozmowy. Dzieliła się swoją wiedzą i zdaniem w sposób taktowny, dyplomatycznie wyprowadzała innych z błędu, bawiła towarzystwo swoimi żartami i wiedziała, kiedy powinna milczeć. James ze zdumieniem pomyślał, że chyba nigdy jej w takim wydaniu nie widział, lecz był to naprawdę interesujący widok. Z drugiej strony wcale nie powinien się dziwić — przecież wiedział, że jego Płomyczek ma w sobie iskrę.
— Pójdziemy już? Te buty i rozmowy o niczym mnie dobijają.
Rzeczywiście — James dopiero teraz zarejestrował, że Lily miała na nogach buty na obcasie, dodające jej kilku centymetrów wzrostu. Jego uwaga skupiała się dotychczas raczej na sukience, kompletnie odmiennej od szkolnych szat, bowiem w przeciwieństwie do nich lśniła zielenią i doskonale podkreślała figurę Lily.
— Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz?
— Tak. Kilka razy. Ale dziękuję. Chcesz jeszcze zostać? — Kiedy potrząsnął głową, dodała: — Świetnie. Chodźmy, tylko zdejmę te przeklęte buty… Do widzenia, profesorze Slughorn.
James miał ochotę zakląć, kiedy profesor zatrzymał się tuż przy nich. Nieco go tylko rozbawiło to, że Lily już sięgała do zapięcia swoich butów i żeby pożegnać nauczyciela, gwałtownie się wyprostowała.
— Już idziecie? — Zgodnie przytaknęli, więc Slughorn zrobił zmartwioną minę. — Och. W takim razie dobrej nocy. Cieszę się, że wpadliście.
Zaraz po tym, jak profesor Slughorn zniknął z pola widzenia, Lily pozbyła się swoich butów, wspierając się na ramieniu Jamesa, i wreszcie mogli opuścić duszne pomieszczenie. Wyszli na korytarz, znacznie gorzej oświetlony i cichszy.
— Chcesz wracać boso do Wieży?
James zmarszczył brwi, ledwo zamknęli za sobą drzwi do piwnicy Slughorna. Wcale mu się nie podobał widok bosych stóp Lily.
— Nie pójdę boso. Mam na nogach pończochy.
— Jesteś pewna, że nie będzie ci zimno? Mogę cię zanieść.
Na policzkach Lily znowu wykwitł rumieniec, ale Lily szybko ruszyła do przodu, wyprzedzając Jamesa, więc nie mógł się temu napatrzeć. 
— Jestem pewna. Nic mi nie będzie.
Nie miał innego wyjścia, jak tylko ruszyć za nią. Poluzował krawat i włożył ręce do kieszeni, uśmiechając się. Lily idąca w głąb korytarza przypominała nimfę, zwłaszcza z tymi długimi włosami, szczupłym ciałem i równie czarującymi nogami. Zdawała się niczym nie przejmować, gdy wymachiwała trzymanymi w lewej ręce butami.
— Idziesz czy nie?
Odwróciła się w jego stronę tylko na krótką chwilę, ale zdążył złapać jej promienny uśmiech.
— Idę, idę. — Potrzebował paru dłuższych kroków, żeby ją dogonić. Dopiero wtedy zapytał: — O czym rozmawiałaś ze Slughornem?
— Hm? Ach. Slughorn mi zaproponował, żebym po ukończeniu szkoły zrobiła u niego praktyki.
— Zgodziłaś się?
Pomachała parokrotnie butami i wzruszyła ramionami. Nawet w półmroku korytarzy zdawała się doskonale wiedzieć, dokąd pójść — chyba nawet lepiej niż nieco oszołomiony James, który przecież znał zamek jak własną kieszeń. Możliwe też, że miała jakiś dar zmieniania przestrzeni i czasu, bo James nawet nie wiedział, kiedy i jak dotarli w okolice wieży Gryffindoru.
— Powiedziałam mu, że się zastanowię. To interesująca propozycja, nie powiem, że nie, ale…
— Ale bardziej interesuje cię posada w świętym Mungu niż zajmowanie się eliksirami.
— Dokładnie. W szpitalu miałabym i przygotowywanie eliksirów, i zajmowanie się pacjentami. Wolałabym to niż gnicie w dusznych lochach pod okiem Slughorna. Nie mam nic do niego, ale… Mimo wszystko chciałabym zostać uzdrowicielką, a nie nauczycielką eliksirów. — Posłała mu taki uśmiech, że na moment jego serce stanęło. — A ty? Jakie masz plany?
— Chciałbym zostać aurorem.
Pokiwała głową, niezbyt zaskoczona.
— Ach. Mogłam się domyślić.
— To aż tak oczywiste?
Zatrzymała się tuż przed nim. Wspięła się na palce, a i tak w porównaniu z nim wydawała się śmiesznie niska. Jamesa odrobinę to rozbawiło, ale trochę też rozczuliło. Dotknął jej ramion, żeby pomóc jej w zachowaniu równowagi; podziękowała kolejnym uśmiechem. Oszołomiony jej bliskością James nie potrafił oddychać — jak miał to robić, kiedy ta cudowna istota patrzyła na niego z taką… czułością?
— Oczywiste? Nie. Po prostu uważam, że byłbyś świetnym aurorem. Chodzi mi o to, że ich podstawowym celem i założeniem jest bronienie ludzi, prawda? Nadajesz się do tego, James. Jesteś też dobry w zaklęciach. Powinieneś w to iść. — Poczochrała go delikatnie po włosach, a po chwili dodała jeszcze: — Dobranoc, James. Dziękuję, że byłeś dzisiaj moim obrońcą.
I tak po prostu zniknęła za portretem Grubej Damy, pozostawiając Jamesa samego z tornadem myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje