piątek, 9 października 2020

12. Powikłania

Żaden z Huncwotów nie spał dobrze tej nocy. Każdy z nich spędził ją na przewracaniu się z boku na bok, wciąż pod wrażeniem dopiero co doświadczonej zgrozy. Niby wszystko się dobrze skończyło, lecz trudno zapomnieć zapach i smak krwi oraz wszechogarniający strach. Było to niepokojące uczucie, sprawiające, że przewracało się w żołądku, i Remus sam czuł gorzki posmak na języku, gdy schodził na śniadanie. Zamierzał nieco zabić niesmak obfitym jedzeniem oraz wlać w siebie sporą ilość kawy i być może również eliksir pobudzający, by jakoś przetrwać cały dzień.
Zwlókł się wcześniej z łóżka nie tylko dlatego, że obracanie się z boku na bok w pościeli męczyło bardziej niż samo wstanie, lecz również dlatego, że chciał jeszcze przed lekcjami odwiedzić Petera. W każdym razie godzina była dość wczesna, by nie powiedzieć nieludzka, zwłaszcza że poszli spać praktycznie nad ranem, więc Remus tym bardziej się zdziwił, widząc Lily siedzącą samotnie przy stole Gryffindoru. W jej twarzy uderzało najbardziej nie zmęczenie, lecz złość. Na oczach Remusa dziewczyna zmięła trzymaną w dłoni kartkę — list? — i rzuciła go na stół, tuż obok niedojedzonej owsianki.
— Dzień dobry, mój promyczku szczęścia — przywitał ją ciepło, siadając na wolnym miejscu naprzeciw niej. — Wszystko w porządku?
Posłała mu zmęczony uśmiech i dopiero wtedy Remus zauważył ciemne worki pod jej oczami; podobne z pewnością zdobiły jego twarz.
— Tak. — Gdy jego oczy powędrowały w stronę zmiętego listu, Lily dodała: — Dostałam właśnie list z domu. Rodzice mi napisali, że są ze mnie dumni i że sobie bez problemu poradzę nawet na siódmym roku.
— To chyba dobrze?
Powód zmiętolenia listu musiał być zdaniem Remusa zupełnie inny niż wyrazy uznania od rodziców.
— Byłoby dobrze, gdyby nie postscriptum. Napisali w nim, że moja rodzona siostra nie chce mieć nic wspólnego ani z nimi, ani ze mną, i zamierza zamieszkać ze swoim narzeczonym.
Remus uniósł brwi i sięgnął wreszcie po chleb, nie do końca wiedząc, jak ma odpowiedzieć.
— Twoja siostra jest pełnoletnia? Dobrze pamiętam?
— Tak. Jest starsza ode mnie o dwa lata, więc ma prawo robić to, na co ma ochotę. — Lily zazgrzytała zębami. — Próbowałam wyciągnąć rękę na zgodę wiele razy, ale wcale jej się to nie podobało. Po prostu... To boli, wiesz? Kocham ją, a ona mnie nienawidzi.
Remus był zajęty szykowaniem sobie śniadania, ale nie przegapił uczuć malujących się w oczach Lily.
— Mogę sobie tylko wyobrazić — powiedział cicho — ale nie sądzę, żeby twoja siostra cię nienawidziła. To niemożliwe, by nienawidzić kogoś tak radosnego jak ty.
— Nawet nie wiesz, jak na mnie patrzyła, gdy już musiała. Nienawidzi mnie za to, że jestem czymś, czym ona nigdy nie będzie.
Lily z wahaniem sięgnęła po łyżeczkę i wróciła do jedzenia swojej nieszczęsnej owsianki. Od całego tego chaosu ostatnich dni zaczynała boleć ją głowa.
— Zawiść czasem przyćmiewa wszystkie inne uczucia, Płomyczku. Przejdzie jej, jestem tego pewien.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, bawiąc się łyżką oraz kleistą breją w porcelanowej misce.
— Chyba po prostu jestem już zmęczona tą zazdrością, wszystkimi złymi wieściami, i... Wczoraj był bardzo długi dzień, noc jeszcze dłuższa, i teraz to...
— No. Wiem. To niekończący się koszmar. A minął dopiero tydzień... tydzień i pół od rozpoczęcia roku.
— Pomyślałam to samo.
Dokończyli swoje śniadania w komfortowej ciszy i wypili sporo kawy. Nieco ich to ożywiło, podobnie jak luźna pogawędka na niezobowiązujące tematy. Wreszcie Remus dopił całą zawartość swojego kubka i powiedział:
— Chciałbym odwiedzić Petera jeszcze teraz, przed lekcjami. Chcesz iść ze mną?
— Tak, jasne. Dopiję tylko kawę i możemy iść.
Dotarli do skrzydła szpitalnego na tyle szybko, że została im jeszcze godzina do pierwszej lekcji, więc nie musieli się spieszyć.
Peter nie spał; pił właśnie jakiś eliksir — paskudny, sądząc po grymasie widniejącym na jego twarzy. Jednakże na widok swoich przyjaciół się wyraźnie rozchmurzył. Z ulgą odstawił szklankę po lekarstwie na stolik i zwrócił się w stronę nowo przybyłych.
— Cześć, Peter — przywitała go Lily. — Jak się czujesz?
— Lepiej. Pani Pomfrey powiedziała, że po południu mnie wypuści, jeśli nie powrócą żadne objawy.
— Dobrze to słyszeć.
Lily usiadła na wolnym krześle obok łóżka, podczas gdy Remus zajął miejsce na krawędzi łóżka Petera. Najwyraźniej skrzydło szpitalne nie zostało przystosowane do komfortu ani liczby odwiedzających je osób.
— Więc w nocy już więcej nie wymiotowałeś? — zapytała Lily, nieco zmartwiona widokiem leżącej na podłodze u stóp łóżka miski. Wydawała się czysta, ale...
Peter pokręcił głową.
— Na szczęście nie. Wszystko dzięki tobie, Lily. Dziękuję, naprawdę.
— Nie ma za co — powiedziała ciepło. — Naprawdę się cieszę, że już się czujesz lepiej. Czy pani Pomfrey powiedziała ci, co mogło spowodować twoje złe samopoczucie?
Tym razem Peter wydawał się niemalże zdenerwowany — spuścił wzrok i zaczął bawić się krawędzią kołdry, którą był przykryty.
— Tak — wymamrotał ledwo słyszalnie. — Powiedziała, że to moja wina.
Zarówno Lily, jak i Remus zmarszczyli brwi na te słowa; Lily pochyliła się do przodu.
— Jak to twoja wina...?
— Bo nadużywałem eliksirów przeciwbólowych i one chyba podrażniły ściany żołądka czy coś w tym stylu... Nie wiem, nie jestem pewien. Ja tylko chciałem, żeby przestało boleć.
— Dlaczego brałeś tyle eliksirów przeciwbólowych? Co cię bolało?
Remus pomyślał, że Peter nie ma szans pod ostrzałem pytań zadawanych przez Lily.
— Brzuch. Nie mogłem tego wytrzymać i chciałem, żeby przestało boleć. Myślałem, że eliksiry przeciwbólowe mi pomogą.
— Czemu nie poszedłeś z tym do pani Pomfrey?
— Nie pomogłaby mi.
Lily miała wrażenie, że za tymi z pozoru niewinnymi słowami Petera kryje się więcej, dużo więcej. Bóle brzucha przecież też się nie brały znikąd, musiały mieć konkretną przyczynę — do której Peter najwyraźniej nie chciał się głośno przyznać. Już teraz kolejne pytania zapędzały go coraz bardziej do jego mysiej norki, więc postanowiła odpuścić. Być może w towarzystwie pozostałych Huncwotów poczuje się bardziej komfortowo, by się przyznać do dręczących go problemów, skoro nie chciał tego zrobić przed szkolną pielęgniarką.
— Okej — powiedziała wreszcie miękko, ignorując pytające spojrzenie Remusa. — Rozumiem. To twoja decyzja, ale chciałabym, żebyś pamiętał, że nie musisz się chować ze swoimi problemami. Jesteśmy tutaj, by ci pomóc, nie żeby ci robić wyrzuty sumienia czy cię potępiać za cokolwiek. Możesz zawsze z nami porozmawiać, okej?
— Okej.
Przytaknął i nawet pozwolił wypłynąć na usta blademu uśmiechowi, ale jednak — coś w dalszym ciągu go dręczyło, możliwe powikłania albo komplikacje związane z tymi problemami żołądkowymi.
Spędzili u niego jeszcze trochę czasu, rozmawiając o błahostkach i obiecując podzielenie się notatkami z lekcji, które mieli tego dnia. Całą dyskusję prowadził Remus — Lily jedynie od czasu do czasu wtrącała swoje uwagi, jako że głównie obserwowała Petera tym swoim bystrym wzrokiem i zapewne wszystko odnotowywała w pamięci. Remusa kusiło, by zapytać ją o to zaraz po wyjściu ze skrzydła szpitalnego, ale zrobiło się zbyt późno. Musiał jeszcze pobiec do dormitorium po książki, więc nie zostawiało to ani minuty na pogaduszki. Lily jednak zdążyła mu obiecać, że porozmawiają zaraz po ostatniej lekcji, przed jego dyżurem.
Przetrwał cały dzień tylko dzięki kawie. Skupienie się na słowach nauczycieli wymagało olbrzymiego wysiłku, zwłaszcza gdy usiłowało się je przetworzyć na jakieś sensowne notatki albo wykonać poprawnie jakieś zaklęcie. Cóż, czasem były takie dni, kiedy ledwo starczało siły na cokolwiek.
Ostatnią lekcją tego dnia były eliksiry, w sumie całkiem przyjemne, bo powtarzali przygotowanie wywaru uspokajającego, który mieli już na czwartym roku. Musiał trochę poczekać na Lily, bo zaraz po zakończeniu zajęć osaczył ją Slughorn. Ze swojego miejsca na tyłach klasy Remus nie słyszał, o czym rozmawiają. Zobaczył jednak, jak nauczyciel wręcza jej oraz stojącemu obok Snape'owi kremowe koperty, zupełnie nieświadomy napięcia panującego pomiędzy dwójką jego najlepszych uczniów. Lily wyraźnie starała się zachować dystans i czmychnęła z miejsca, gdy tylko Slughorn skończył mówić. Posłała czekającemu na nią Remusowi blady uśmiech, który zupełnie go nie uspokoił.
— Pogadamy w naszym gabinecie? — zaproponowała, a on chętnie się zgodził.
Natychmiast po wejściu do pokoju Lily zabrała się za porządkowanie biurka, jakby chcąc odwlec czekającą ich rozmowę. Remus patrzył, jak przegląda kupkę papierów; sam również przez dłuższą chwilę milczał. W końcu zapytał:
— Co sądzisz o Peterze i jego problemach żołądkowych?
Lily westchnęła, ale nie podniosła głowy znad papierów.
— Cóż, sądzę, że kryje się za tym coś znacznie więcej, ale to tylko przeczucie, nie żaden pewnik. Prawdopodobieństwo jest jednak całkiem spore...
— Coś więcej...? W jakim sensie coś więcej?
Potarła czoło, targając sobie nieco grzywkę i odchylając się nieco na krześle. Spojrzała wreszcie na Remusa, wyraźnie zmęczona. 
— To nie był jednorazowy ból brzucha spowodowany zjedzeniem czegoś zepsutego lub przejedzeniem się. Żeby doprowadzić żołądek do takiego stanu, musiał zażywać eliksirów przeciwbólowych w naprawdę dużych ilościach i dość regularnie, zatem brzuch na pewno bolał go często.
Remus złożył palce w piramidkę i oparł je o biurko Lily, zaintrygowany jej słowami.
— Dlaczego w takim razie nie poszedł do pani Pomfrey? 
— Powiedział, że by mu nie pomogła, ale uważam, że to bzdura. Mogę tylko zgadywać prawdziwe powody jego zachowania, Remusie. Mogę mieć swoją teorię, ale ty znasz go znacznie lepiej niż ja.
— Cóż, zważywszy na to, że Peter zawsze lubił się objadać, nie jestem specjalnie zaskoczony... — Remus przechylił głowę. — Chyba nigdy go nie widziałem bez jedzenia w ręce.
— I nigdy cię to nie zastanowiło?
Wzruszył ramionami, chociaż w jego głowie już obracały się trybiki.
— Nie. Pewnie dlatego, że coś, co widzisz codziennie przez kilka lat, raczej cię nie zaskakuje. Peter zawsze dużo jadł i nie doszukiwaliśmy się w tym niczego dziwnego. Myślałem, że po prostu jest wiecznie głodny. W końcu to nie grzech. 
— Jeśli tak na to spojrzeć, to faktycznie... Łatwo to zbagatelizować. — Lily odłożyła na bok kolejną kartkę, marszcząc nos. — Mam jednak wrażenie, że za tym jego objadaniem się stoi coś więcej, jakiś konkretny powód. Jak mówiłam, to tylko przeczucie, ale sam pomyśl. Peter nie je dużo wyłącznie w porach posiłków, ale podjada także poza nimi. Podjada wręcz kompulsywnie, prawdopodobnie zwłaszcza wtedy, gdy jest zestresowany. Możliwe, że objadał się tak bardzo, że zaczynał go boleć brzuch, wtedy brał środki przeciwbólowe, żeby tylko przestało boleć, ale wcale to nie pomagało, więc brał ich jeszcze więcej.
— Ma to sens...
Remus przytaknął, uzmysławiając sobie, jak wiele racji może mieć Lily.
— Być może to objadanie się to nic poważnego, może po prostu w ten sposób łatwiej sobie radzi ze stresem, ale myślę, że powinniście z nim porozmawiać.
— Jasne. Jasne, pogadamy z nim. Zastanawia mnie tylko jedno... Musiał brać te eliksiry i się przejadać regularnie, prawda? I jeżeli się objadał z powodu stresu, to... dlaczego? Chodzi mi o to, że nie miał teraz raczej do tego zbyt wielu powodów. Dopiero co się skończyły wakacje, mija drugi tydzień szkoły, więc chyba... Myślisz, że rzeczywiście zawinił stres?
— Nie wiem. To tylko moje przypuszczenia, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się potwierdziły. To, że dla ciebie wakacje i rozpoczęcie roku szkolnego nie były stresujące, nie znaczy, że były takie również dla niego. Wydaje mi się, że Peter jest znacznie bardziej... wrażliwy niż wy. Nie sądzisz? Nie mówię, że to coś złego, nie. Po prostu warto to mieć na uwadze.
— Bardziej wrażliwy? Co przez to rozumiesz?
Remus przysunął się nieco bliżej, marszcząc brwi.
— Nietrudno zauważyć, że brakuje mu charyzmy, jaką macie wy, Remusie. Nie jest przebojowy, nie przykuwa uwagi, raczej przemyka w tłumie i się w niego wręcz wtapia. Jak gryzoń. W dodatku uczy się dość przeciętnie w porównaniu z wami i prawdopodobnie przyprawia go to o frustrację. Wnioski wyciągnij sam.
— Och. Nigdy na to nie patrzyłem w ten sposób...
Zawahał się, szukając w pamięci wszelkich oznak potwierdzających teorię Lily. I je znalazł. Zrobiło mu się gorąco, gdy spojrzał prosto w zielone, świdrujące oczy Lily Evans. Nie znalazł w nich osądu, jedynie pokłady ciepła i serdeczności.
— Jak mówię, być może nie mam racji. Wy znacie go znacznie lepiej, więc mogę mówić tylko o tym, co sama zaobserwowałam. Dlatego najlepiej by było, gdybyście zdobyli informacje u źródła i z nim porozmawiali, zanim stanie się coś złego.
Przytaknął w zamyśleniu. Jego splecione razem ręce prawie zbielały pod wpływem emocji.
— Dzięki, Lily.
— Nie ma za co. — Posłała mu przelotny uśmiech i wróciła do przeglądania papierów zapisanych odręcznym, nieco chaotycznym pismem — prawdopodobnie należącym do Leslie. Zaraz potem zmarszczyła brwi. — Hej, spójrz na to.
Podała mu jedną z kartek i Remus przejrzał jej zawartość. Notatka została nakreślona w pośpiechu, ponadto nosiła datę dwudziestego piątego czerwca, ostatniego dnia szkoły. Obwieszczała tylko tyle, że Leslie znalazła się na tropie zorganizowanej grupy uczniów, która dręczyła zwierzęta i zasadzała się na młodsze dzieciaki. Brzmiało to dość dziwnie, zwłaszcza że żadne z nich nie słyszało o takich przypadkach — a przecież stanowiły bardzo poważne naruszenie regulaminu. Mogły oznaczać nawet wydalenie ze szkoły!
— Nie podała żadnych nazwisk?
Lily pokręciła głową.
— Może są w jakimś innym miejscu, w szafce albo... Albo sama Leslie nie znała nazwisk, napisała tylko o grupie... Myślisz, że warto się z nią skontaktować w tej sprawie? Może odkryła coś więcej, ale nie miała czasu tego zapisać... A jeżeli ci uczniowie nadal są w Hogwarcie, możemy mieć spore kłopoty. 
— Warto spróbować. Masz rację, to może być coś poważnego. 
Przytaknęła w odpowiedzi, jeszcze raz czytając zapiski byłej prefekt naczelnej.
— Napiszę do Leslie. Myślę, że warto też poprzeglądać wszystkie te szafki; może znajdziemy w nich więcej dowodów albo jakichś wskazówek.
— Jest ich za dużo, żeby przejrzeć wszystko dzisiaj.
— Możemy się podzielić i zrobić to w parę dni. I tak pewnie trochę czasu zejdzie, zanim dostaniemy odpowiedź od Leslie, więc...
Remus spojrzał z przerażeniem na ciągnące się wzdłuż ściany szafki i półki z segregatorami. Był przekonany, że przejrzenie wszystkiego zajmie im nawet nie kilka dni, ale miesięcy. Wątpił też, by wszystko było systematycznie uporządkowane — w końcu Leslie słynęła z chaosu, nie tylko w papierach.
— No dobrze — powiedział z rezygnacją. — I tak kiedyś będziemy musieli do tego usiąść, prawda? 
— Mmm.
Westchnął, bębniąc palcami o blat jej biurka. Rozważał, czy już od razu zabrać się za te piekielne szafki, i nawet wstał z krzesła. Otwarcie pierwszej z brzegu skutecznie go jednak zniechęciło — znajdujące się wewnątrz półki były zawalone stosami luźnych papierów. Przesunął po nich palcami i spojrzał przez ramię na Lily.
— Płomyczku, myślisz, że powinniśmy powiadomić profesor McGonagall? Albo pójść z tym do Dumbledore'a?
— Nie mamy żadnych konkretów, Remusie. Żadnych nazwisk, żadnych dowodów, sami nawet nie widzieliśmy niczego podejrzanego. Jedyne, co mamy, to ta notatka. Tyle nie wystarczy, żeby wskazać winnych.
Oparł czoło o regał, wydając z siebie pełen niezadowolenia pomruk.
— Nie podoba mi się to.
— Mnie też nie, ale nie mamy innego wyboru. Musimy poczekać. — Odpowiedź Lily nadpłynęła z opóźnieniem; Remus słyszał również szelest papierów. — Jeżeli nie masz ochoty, nie musisz teraz przeglądać papierów. Mogę się tym zająć sama.
Pokręcił głową.
— Nie, zrobimy to razem. Po prostu... nie mam dzisiaj siły. To chyba dlatego, że jestem zmęczony i...
— Jasne. Zrozumiałe. Możemy się umówić, że ja zacznę to sprzątać dzisiaj, jutro ty zrobisz tyle, ile zdołasz, a w piątek na dyżurze usiądziemy do tego razem. Może do tego czasu się uwiniemy.
Remus nie podzielał optymizmu Lily, ale doceniał jej wyrozumiałość. Naprawdę potrzebował odpoczynku, jakieś długiej kąpieli koniecznej do nabrania sił, a potem z całą pewnością zrekompensuje Lily cały ten wysiłek i zabierze się do roboty.
— Dzięki, Lily. Odwdzięczę się.
— Nie ma sprawy. Idź odpocząć.
Ledwo zabrał swoje rzeczy, Lily pomachała mu na pożegnanie. 
Zaraz po wyjściu z pokoju i natychmiast zauważył Jamesa, opierającego się o ścianę obok drzwi. Uniósł brwi pytająco, poprawiając zsuwający się z ramienia pasek torby.
— Prongs. Co tutaj robisz?
James bawił się swoim zniczem i stał dość nonszalancko, lecz Remus znał go na wylot i doskonale wiedział, że jego przyjaciel się denerwuje. Brakowało mu też zwyczajowej pewności siebie. Dziwne.
— Czekam na Lily.
Remus zmarszczył czoło, nie widząc powodu, dla którego James tak bardzo chciałby porozmawiać z Lily — w końcu nikomu nie powiedzieli, dokąd idą, więc Prongs musiał użyć mapy — i dodatkowo miałby się tym stresować. Przypomniał sobie jednak jeden szczegół z poprzedniego wieczoru, kiedy to zbiegł do pokoju wspólnego w stanie absolutnej paniki. Wówczas ledwo zwrócił na to uwagę, miał przecież na głowie inne rzeczy, ale teraz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że niechcący wpakował się w sam środek czegoś, co dopiero rozkwitało.
W takim razie rzeczywiście powinien się prędko zmyć i dać im porozmawiać.
— Jest w środku. Wejdź. Powodzenia, Prongs.
Poklepał przyjaciela po ramieniu i odszedł, gwiżdżąc. Był niezwykle ciekaw wyniku tej konwersacji, jako że domyślał się jej tematu — już od dawna trzymał kciuki za nich oboje. Zasługiwali na szczęście — a jeżeli mogli je odnaleźć w sobie nawzajem, zamierzał im kibicować.
Och, jeśli tylko pójdą na pierwszą randkę jeszcze przed końcem roku, Sirius przegra zakład, a w kieszeni Remusa znajdzie się pięć dodatkowych galeonów.
Kusiło go, by wziąć długą i ciepłą kąpiel, więc ruszył do łazienki prefektów. Na szczęście w środku nie natknął się na nikogo — prefekci najczęściej wybierali taką rozrywkę w weekendy — dzięki temu mógł się zanurzyć w basenie praktycznie od razu. Odkręcił kilka kurków, wybranych na chybił trafił, i już po chwili nad wodą unosiły się bąbelki o kojącej, jasnozielonej barwie, którą Remus bardzo lubił. Zanurzył się aż po uszy, jeden raz, potem drugi, by wreszcie oprzeć się o krawędź basenu. Pozwolił sobie na rozluźnienie mięśni. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo był spięty; ostatnie dni zdecydowanie nie służyły wypoczynkowi.
Wciąż dźwięczały mu w głowie słowa Lily na temat Petera. Czy rzeczywiście za jego zachowaniem stało coś więcej, a oni ignorowali symptomy poważnego problemu? Z jednej strony trudno było sobie wyobrazić Petera bez jedzenia, tak samo jak Jamesa bez znicza, ale jednocześnie... jeżeli... Nieco zaplątał się w swoich myślach i możliwych powikłaniach, więc się skrzywił.
Peter chyba przecież powiedziałby im, gdyby miał jakieś kłopoty, prawda? No dobrze, może i nie. Przecież nie pisnął ani słowa, że boli go brzuch — a musiał go boleć na tyle mocno i regularnie, że zdecydował się na sięgnięcie po nieszczęsne eliksiry. Wniosek z tego był taki, że Peter wolał milczeć i nie zwierzać się nawet swoim przyjaciołom. Nie ufał im?
Cóż, w gruncie rzeczy Peter nigdy nie był osobą, która dzieliła się swoimi problemami z kimkolwiek. Właściwie przez większość czasu milczał i ślepo podążał za przywódcami stada, Siriusem i Jamesem, każde wyznanie trzeba było z niego wyciągać siłą. Nie miał nic do powiedzenia nawet na temat swoich wakacji ani ulubionych przedmiotów!
Remus na moment zamknął oczy. Czuł już gromadzący się pod powiekami piasek, ale to pulsujący ból głowy był gorszy niż zmęczenie.
Trzeba przyznać, że Peter nie miał szczególnie przebojowej osobowości, szczególnie w porównaniu z Siriusem i Jamesem, zawsze głośnymi, aroganckimi, pewnymi siebie, wyszczekanymi. Nic dziwnego, że tym łatwiej ulegał ich wpływowi. Być może nawet czuł się przytłoczony tym pozostawaniem w cieniu... Sam Remus miał czasem problem, żeby za nimi nadążyć, a co dopiero Peter! Nie, Remus nie uważał go za głupiego, ale pozostali Huncwoci prześcigali się w wymyślaniu nowych żarcików i zaklęć oraz próbach zaimponowania sobie nawzajem i całemu otoczeniu; od otaczającego ich huku mogła zwyczajnie rozboleć głowa. Do tego jeszcze dostrzegał, że to, co im przychodziło łatwo, Peterowi sprawiało problemu. Uczył się dobrze, ale w niczym nie celował, nie miał też żadnych szczególnych uzdolnień czy zainteresowań, nie grał w quidditcha, nie miał nawet swojego ulubionego przedmiotu. Był szarą myszką przemykającą cicho w tłumie.
Albo szczurem, zależy, jak spojrzeć.
Biorąc to wszystko pod uwagę, można postawić hipotezę, że Peter się wstydził mówić o swoich problemach. Gdy oni robili hałas, Peter zamykał się w sobie.
Być może na swój sposób chciał im zaimponować albo coś udowodnić, chociaż wcale nie musiał tego robić. Przecież akceptowali go bezwarunkowo... Tworzyli rodzinę z wyboru, na dobre i na złe łączyły ich więzy krwi, więc Peter wiedział, że ma swoje miejsce i nikt go nie zabierze. Czy może jakimś cudem te więzy zaczęły się rozluźniać...?
Musiał z nim porozmawiać, i to jak najszybciej. Lily rzadko zwykła wydawać podobne rady, ale skoro już to robiła, często miała rację. Poza tym jako osoba z zewnątrz, spoza paczki, była bardziej bezstronna i mogła wyłapać coś, co oni uważali za normalność. Jak na przykład to nieszczęsne objadanie się.
Jeżeli coś było nie tak, rzeczywiście powinni o tym porozmawiać, poszukać rozwiązania zamiast zamiatać sprawę pod dywan. Możliwe, że zrobili coś nie tak, nawet o tym nie wiedząc, i przez to Peter się odsunął.
Dlaczego ich życie się tak pokomplikowało w zaledwie dwa tygodnie?
Bąbelki zaczęły powoli zanikać i woda również traciła ciepło, więc Remus powoli wyszedł na brzeg. Nieco opadła z niego senność, zastąpiona przez determinację. Porozmawia z Peterem, gdy tylko wyjdzie ze skrzydła szpitalnego.
Wyglądało na to, że nie tylko Lily i James mieli do przeprowadzenia poważną konwersację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje