piątek, 28 sierpnia 2020

9. Agrest i miód



Cała grupka zobaczyła się dopiero wieczorem w Wielkiej Sali, tuż przed pierwszym spotkaniem Klubu Pojedynków. Pojawili się wszyscy, którzy otrzymali zezwolenie od nauczycieli, i pomieszczenie aż wrzało. Każdy z nich był zaintrygowany powodem, dla którego ta inicjatywa wyszła akurat teraz, więc powstałe plotki krążyły swobodnie po zamku i wracały w zmienionej formie. Równie zaskakujący był wygląd Wielkiej Sali, zadziwiająco pustej bez stołów oraz ław należących do poszczególnych domów. Nie zmieniło się chyba tylko podium, na którym nadal królował profesorski stół. Pojawiło się na nim również paru nauczycieli, z profesor Leicester na czele.
— Dzień dobry, kochani — przywitała ich. Nie potrzebowała żadnego zaklęcia wzmacniającego głos, by być słyszaną w całym pomieszczeniu. — Bardzo się cieszę, że przybyliście tak tłumnie na nasze pierwsze spotkanie. Jak wielokrotnie podkreślaliśmy z innymi nauczycielami, celem tych spotkań będzie przećwiczenie i wzmocnienie waszych umiejętności pojedynkowych. Będziecie tu mieli okazję przetestować swoją wiedzę na temat zaklęć, a także odkryć swoje słabe punkty. Zależy nam na tym, żebyście potrafili się obronić. Zapewne te spotkania będą również doskonałą praktyką dla przyszłych aurorów. Będziemy się spotykać co tydzień, ale jeżeli ktoś z jakiegoś powodu będzie chciał zrezygnować lub nie przyjdzie na jakieś spotkanie, nie poniesie z tego tytułu żadnych konsekwencji. Czy na chwilę obecną macie jakieś pytania?
Nikt nie podniósł ręki, wobec czego Leicester skinęła na towarzyszących jej profesorów.
— Dzisiaj sobie przypomnimy dwa zaklęcia, proste, ale niezwykle użyteczne w walce. Expelliarmus i protego. Jeżeli nie będziecie mieli pomysłu ani czasu na szukanie wymyślnego zaklęcia, użyjcie jednego z nich. Wierzcie mi, nierzadko ratują tyłek, dlatego zależy mi na tym, byście potrafili je rzucić bez zastanowienia. Dobierzcie się w pary. Przećwiczcie najpierw rzucanie zaklęcia rozbrajającego. Potem możecie wypróbować swoich sił w pojedynku; niech jedna osoba rzuca dowolne zaklęcie, druga musi je zatrzymać przy użyciu zaklęcia protego. Jest was dużo, dlatego w miarę możliwości postarajcie się zachować odstępy i uważajcie na zaklęcia rzucane przez innych. Jak mawia mój ulubiony szef, stała czujność! Jasne? Do roboty.
Lily chciała porozmawiać z Remusem, więc liczyła na to, że uda im się połączyć w parę, lecz Sirius sprzątnął jej go sprzed nosa. Przewróciła oczami, choć właściwie nie powinna się dziwić. Ich wzajemne zainteresowanie sobą nawzajem było tak oczywiste, że aż dziwne, że jeszcze się do tego nie przyznali. W każdym razie manewr Siriusa pozbawił ją partnera; jej przyjaciółki również się dobrały w parę, więc musiała poszukać kogoś innego.
— Masz ochotę na starcie ze mną, Płomyczku?
Jedyne, na co miała ochotę, to przewrócenie oczami, ale odwróciła się, by stawić czoła Jamesowi Potterowi.
— Chyba nie mam innego wyjścia.
Wyciągnęła różdżkę, już się szykując do tego, by dać mu popalić. Zamierzała dać z siebie wszystko, nawet jeśli były to tylko durne ćwiczenia. Chciała zetrzeć z jego ust ten przemądrzały uśmieszek.
Rozbroiła go bez trudu, lecz on ją również — bez wysiłku posłał jej różdżkę na ziemię. Nawet jego zaklęcie tarczy było perfekcyjne, nie pozwoliło się prześlizgnąć rzuconemu przez Lily urokowi. Z kolei jego własne zaklęcie miało taką siłę, że rozbiło tarczę na tysiące drobnych kawałków.
(Czy istniało w ogóle coś, czego nie robił perfekcyjnie?)
— Nic ci nie jest?
— Nic — wymamrotała, mrużąc oczy, gdy James podszedł bliżej. — Nie miałam pojęcia, że tak dobrze sobie radzisz z zaklęciami.
— Jest wiele rzeczy, których nie wiesz, Płomyczku, i chętnie ci je wszystkie pokażę.
Lily nie mogła powstrzymać uczucia satysfakcji, gdy James wpędził się w swoją własną pułapkę.
— Och, w takim razie może mi powiesz, co robiliście w nocy poza dormitorium?
— Alice ci się wygadała.
— Mhm.
James nawet nie wyglądał na zbitego z tropu, gdy podchodził jeszcze bliżej — różnica wzrostu pomiędzy nimi stała się jeszcze wyraźniejsza — i sięgał w stronę twarzy Lily. Nawinął sobie na palec jeden z rudych loków, które się wymknęły z koka, kontemplując ich kolor.
— To, niestety, jedna z niewielu rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć, chociaż bardzo bym chciał. Ten sekret nie należy do mnie.
— Do kogo w takim razie należy, jeśli nie do ciebie?
Nie odpowiedział, lecz jego wzrok mimowolnie powędrował nieco w bok ponad głową Lily, gdzie, jak dziewczyna wiedziała, pojedynkowali się pozostali Huncwoci. Tym samym tylko potwierdził jej przypuszczenia.
— Nie mogę ci powiedzieć. Najlepiej będzie, jeśli odpuścisz. Rozwiązywanie tej zagadki nie jest warte zachodu. Żaden z nas ci nic nie powiedział do tej pory, więc nie licz na to, że nagle puścimy parę z ust.
Nawet nie miała nic przeciwko jego bliskości, chociaż miała wrażenie, że usilnie się stara rzucić jej wyzwanie. Nawet nie będzie wiedział, co go trafiło. Uśmiechnęła się słodko, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Nie muszę przesłuchiwać żadnego z was, bo już znam rozwiązanie tej zagadki.
— Tak? I co zamierzasz z tym zrobić?
Wypuścił z palców zakręconego loczka, tylko po to, by ponownie nawinąć go na palec.
— Porozmawiam z właścicielem tego tak pilnie strzeżonego sekretu.
Jego spojrzenie stało się bardziej intensywne, bardziej niepokojące, gdy się jej przypatrywał, szukając oznak kłamstwa.
— Blefujesz.
— Czyżby? — Przechyliła głowę, nie zamierzając ulec czarowi Jamesa Pottera. — Czy wyglądam, jakbym blefowała?
Westchnął ciężko. Jego spojrzenie znowu powędrowało w stronę Siriusa oraz Remusa, by po chwili wrócić do Lily. Jednocześnie stał się o wiele bardziej napięty, bardziej... nerwowy? Lily nie była pewna, czy „nerwowy" to dobre określenie w stosunku do Jamesa Pottera, ale naprawdę wyglądał na zestresowanego, być może nawet spanikowanego. Miała też wrażenie, że rozważa sięgnięcie po obliviate czy coś równie skutecznego.
— Wpędzisz mnie kiedyś do grobu, Lily Evans.
— To byłaby zaiste wielka strata dla całego świata, Potter.
Zamierzała odejść, lecz James pochwycił jej nadgarstek.
— Cokolwiek zamierzasz zrobić, Evans, proszę, nie rób tego. Twój osąd i wyrzuty sumienia kompletnie go złamią, a ma już na głowie wystarczająco dużo, by jeszcze mu dokładać zmartwień.
W pewnym stopniu potrafiła zrozumieć argumenty Jamesa, ale jego brak zaufania odrobinę ją rozbolał. Poczuła na języku kwaśną jak agrest gorycz, kłującą, złośliwą, ledwo się dającą odpędzić.
— Za jaką przyjaciółkę mnie masz? Nie zamierzam go krzywdzić, James — powiedziała miękko, starając się nie ulec irytacji. — Nie zamierzam go nawet zmuszać do rozmowy na ten temat. Chcę jedynie, by wiedział, że ma we mnie wsparcie i pomogę mu, jak tylko będę umiała. Rozumiem, że chcesz go chronić. Naprawdę to rozumiem. Ale, James, on jest również moim przyjacielem. Może nie jest to więź tak silna jak w waszym przypadku, może nie jest to braterstwo, ale... ale znam go dłużej niż ciebie, Siriusa czy Petera. Przyjaźnię się z nim od pierwszego roku, więc tym bardziej żałuję, że nie było mnie przy nim wcześniej, gdy przez to przechodził. Nie jestem jego wrogiem. Ani waszym.
James przytaknął, z frustracją przeczesując włosy. Jego dłoń wciąż zaciskająca się na nadgarstku Lily wręcz parzyła jej skórę, podobnie jak ta gorzka nieufność, i jednocześnie sprawiała, że Lily nie mogła tak po prostu uciec.
— Wiem — mruknął cicho. Jego wzrok na moment powędrował w stronę Remusa, by skupić się z powrotem na Lily. — Wiem, Płomyczku. I to nie tak, że ci nie ufam. Ja po prostu... Wiem, ile go kosztowało pogodzenie się z tym, że my wiemy. To nie jest kwestia zaufania, tylko tego, że... Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. On... Nie akceptuje samego siebie, uważa się za bestię, więc tym bardziej nie potrafi pojąć tego, że jego futerkowy problem nam nie przeszkadza. Boi się tego, że inni też będą patrzeć na niego przez pryzmat tego problemu. Że będą go oceniać. Że go odrzucą albo, w najlepszym razie, będą traktować jak obiekt litości i współczucia. Dlatego im więcej osób wie...
— To w dalszym ciągu rozbija się o brak zaufania, James. Byłeś — jesteś przekonany, że go osądzę czy będę traktować inaczej ze względu na to, co wiem. Po tylu latach znajomości powinieneś wiedzieć, że nigdy bym tego nie zrobiła. Jeśli to nie jest brak zaufania, to co to w takim razie jest? — Lily zamknęła na moment oczy, a gdy je ponownie otworzyła, jej tęczówki wydały się jeszcze bardziej szmaragdowe niż zwykle. — Nie mam do ciebie żalu o to, że żaden z was niczego nie powiedział. To jest sekret Remusa i on powinien zadecydować, czy go ujawnić, czy nie; wy byliście jedynie jego strażnikami. Mam problem z tym, że mnie oceniłeś, chociaż powinieneś wiedzieć lepiej i chociaż mnie przed tym samym przestrzegasz. Rozumiesz?
James nie odpowiedział od razu — jedynie się w nią wpatrywał z jakąś dziwną intensywnością widoczną w jego brązowych oczach. Cisza pomiędzy nimi przeciągnęła się na tyle, że wreszcie przerodziła się w naładowane elektrycznością napięcie, żadne z nich jednak nie chciało odwrócić wzroku, bo oznaczałoby to przegranie walki.
— Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
— Ale zabrzmiało. W porządku, zdaję sobie z tego, że być może przemawia przeze mnie przewrażliwienie, ale... Słowa mają potężną moc, James. Czasem wyrażają znacznie więcej, niż byśmy tego chcieli.
— Nie było moją intencją okazanie ci braku zaufania. Przysięgam. Ufam ci, Płomyczku. I ci to chętnie udowodnię.
Co on miał w sobie takiego, że ją czarował zarówno głosem, jak i spojrzeniem? Wiedziała przecież, że powinna być na niego zła, że nie powinna mu ufać, że powinna się przede wszystkim odsunąć...
— Jak?
Jego oczy rozbłysły, Lily mogła też dostrzec zarys uśmiechu na jego ustach.
— Zdradzę ci mój sekret.
Ale czar nagle prysł za sprawą Siriusa Blacka, który zjawił się zupełnie znienacka i objął ramionami zarówno Lily, jak i Jamesa, zupełnie sobie nie zdając sprawy z elektryzującego napięcia pomiędzy nimi.
— Zakochana paro, zamierzacie się w ogóle ruszać z miejsca? Idziemy grać w planszówki.
— Mhm. Zaraz przyjdziemy, Pads. — James odprawił przyjaciela machnięciem ręki, nie spuszczając wzroku z Lily; ona jednak już na niego nie spojrzała. — Pogadamy potem, okej? Wszystko ci powiem.
— Okej. 
Gdy odchodziła, w dalszym ciągu czuła na sobie jego spojrzenie, lecz się nie odwróciła.

🔥

To chyba Dorcas stała za propozycją gry w mugolskie planszówki przynajmniej raz w miesiącu. Była nimi zafascynowana, odkąd Lily wyjaśniła jej mechanizm działania „Chińczyka", chociaż pionki się nie poruszały samodzielnie ani nie miały żadnych szczególnych właściwości. Pozostali się bardzo szybko zapalili do tego pomysłu i wieczory spędzane przy stole oraz paru planszówkach stały się tradycją. Teraz, po pierwszym tygodniu w zamku, chcieli do tego wrócić.
Wyglądało na to, że jej przyjaciele zaplanowali raczej imprezę, a nie spokojny wieczór. Huncwoci wytrzasnęli skądś kremowe piwo i przekąski, a Dorcas przyniosła całą stertę planszówek. Minęło już sporo czasu, odkąd grali po raz ostatni, więc sporo czasu pochłonęła zażarta debata nad tym, które pudełko otworzyć w pierwszej kolejności. Zanim doszli do ugody, podzielili się na drużyny, rozstawili planszę, pionki, minęła dwudziesta.
Lily nie przyłączyła się do gry, ale usiadła w pobliżu, pod kominkiem. Ktoś wcisnął jej do rąk butelkę z kremowym piwem, więc bezmyślnie je sączyła. Przez jej głowę przelewał się jednostajny strumień myśli — umysł usiłował uporządkować wszystkie zdobyte informacje, odpowiednio je zaklasyfikować i połączyć z tymi już zaszufladkowanymi. Jednocześnie Lily nie przestawała obserwować pogrążonych w rozgrywce przyjaciół; było miło ich widzieć takich beztroskich, śmiejących się. Zasługiwali na ten spokój i odetchnięcie od problemów dyszących im w karki.
Jednocześnie nie mogła odegnać poczucia, że to tylko pozorny spokój, cisza przed burzą. Podejrzewała, że nie ona jedna widzi zbierające się nad Hogwartem i całym Zjednoczonym Królestwem czarne chmury, zapowiadające niepogodę. Być może wrażenie to powodowała niespokojna magia unosząca się w powietrzu, którą musiała obudzić śmierć Corinne Parker. Związana z nią elektryczność miała posmak goryczy. Albo agrestu. Zadziwiająco wiele rzeczy budziło ostatnio ten smak na języku; prawdopodobnie dlatego, że te owoce nigdy się Lily dobrze nie kojarzyły. Nie przepadała za nimi już od dzieciństwa i chyba nawet znała powód tego stanu rzeczy. Nie tylko były zanadto cierpkie i smakowały okropnie w porównaniu z jej ulubionymi poziomkami — te mogłaby jeść codziennie — ale również kojarzyły jej się ze Severusem Snape'em. To razem z nim spróbowała ich po raz pierwszy; zerwali je z krzaczka rosnącego za jej domem. Od razu je wypluła, tak bardzo jej nie smakowały. Potem najwyraźniej skojarzyła smak agrestu ze zdradą. Chyba nic dziwnego, że ostatnie dni zdominowała właśnie jego gorycz.
Nawet w bibliotece nie czuła się specjalnie dobrze, chociaż zazwyczaj uważała ją za swoje królestwo. Zapewne przyczynił się do tego przedmiot jej badań — Corinne — i napięcie nieopuszczające ramion. Spędziła dobre pół dnia na przeglądaniu archiwalnych wydań „Proroka Codziennego". Wbrew pozorom niewiele informacji podano w nich na tacy, ale obraz wyłaniający się z tych poszukiwań mroził krew w żyłach.
Wyglądało na to, że Corinne nie była pierwszą osobą zamordowaną przez czarodzieja, i to we własnym domu. I zapewne też nie ostatnią.
Wydania „Proroka..." sprzed paru lat — głównie te z siedemdziesiątego roku — wcale nie kryły makabrycznych szczegółów i tez dotyczących tożsamości morderców; dopiero późniejsze stawały się coraz bardziej lakoniczne, suche. Mimo to między wierszami dawało się wyczytać całkiem wiele.
Lily naliczyła łącznie sześćdziesiąt osiem zgonów wspomnianych w gazetach. Kilka przypadków natychmiast odrzuciła, bo osoby te zmarły w innych, specyficznych okolicznościach; pozostałe miały ze sobą znacznie więcej cech wspólnych. Najczęściej powtarzały się trzy: zabójstwo miało miejsce w domu ofiary, ofiara zginęła z ręki czarodzieja, prawdopodobnie w wyniku Avady, nad domem ofiary unosiła się świetlista, zielona czaszka z wysuwającym się z niej wężem. W paru przypadkach świadkowie mówili też o grupach zakapturzonych postaci opuszczających miejsce zbrodni. Lily zastanawiała się, czy podobnie było w przypadku Corinne.
Jeszcze nie powiedziała nikomu o swoich odkryciach. Musiała je najpierw sama przetrawić i się zastanowić, gdzie dalej szukać informacji i czy w ogóle warto tę kwestię w ogóle ruszać. Prawdę mówiąc, przez moment czuła się jak bohaterka jednego z tych tanich kryminałów, w których się kiedyś zaczytywała; tylko tym razem nie mogła zamknąć książki, by wrócić do bezpieczniejszego świata.
Wróciła do teraźniejszości, słysząc coraz głośniejsze wybuchy śmiechu. Nawet nie wiedziała, kiedy przeszli do gry w Eksplodującego Durnia, ale partia najwyraźniej dobiegła już końca i karty wybuchły w twarz Siriusowi, którego kosztem bawili się pozostali. Z osmalonymi rzęsami i policzkami rzeczywiście wyglądał komicznie.
Wzrok Lily zatrzymał się na dłużej na Jamesie, zupełnie jakby w tę stronę przyciągała ją tajemnicza siła. Niezależnie od kwestii związanych z zaufaniem nie mogła mu odmówić tego, że wyglądał bardzo przystojnie, zwłaszcza z tymi poczochranymi włosami, w których tańczyły odblaski ognia z kominka. Nawet jego śmiech wystarczył do tego, by przyprawić jej serce o palpitacje. (To zdecydowanie nie świadczyło o niej dobrze). Jeśli miałaby jakoś określić ten śmiech, zapewne byłby to płynny miód, może dlatego, że barwą przypominał aksamit i miał w sobie dziwną słodycz i głębię jednocześnie.
Jeżeli jego śmiech pobudzał ją do takich przemyśleń, to naprawdę było z nią źle.
Ugh. Przeklęty James Potter.
Jak mogła go lubić, kiedy kwestia zaufania pomiędzy nimi wciąż pozostawała nierozwiązana? Jasne, uważała go za swojego przyjaciela, ale teraz jakoś dopadły ją wątpliwości zapoczątkowane tymi nieopatrznie rzuconymi słowami. Miał dobre intencje, wiedziała to, ale mimo to dźgnął ją prosto w serce. Już jeden „przyjaciel" ją w ten sposób zranił i ta rana najwyraźniej się jeszcze nie zagoiła, choć już nie krwawiła. Mogła się jednak otworzyć ponownie.
Właściwie to chyba kwestia zaufania była tylko jednym z problemów związanych z Severusem Snape'em, ale wpłynęła na nią najbardziej. Ufała mu, cholera jasna, a on jej zaufanie wyrzucił w błoto i podeptał.
Z drugiej strony miała porażającą świadomość tego, że James Potter był wszystkim tym, czym Severus Snape nigdy nie będzie. Różnili się od siebie jak dzień od nocy, mieli inne osobowości, inne przekonania, byli inaczej wychowani. James Potter nigdy by nie zdradził swoich przyjaciół w taki sposób, w jaki to zrobił Severus Snape; jego lojalność nie miała granic, przecież to wiedziała.
Pytanie brzmiało, czy byli przyjaciółmi i czy rzeczywiście mogła mu zaufać, a on jej. Przecież nigdy o tym nie rozmawiali wprost; ich grupki połączyły się jakoś naturalnie, bez żadnych efektów specjalnych czy fajerwerków obwieszczających, że od teraz wszyscy są najlepszymi przyjaciółmi. Poza tym było jasne, że braterstwo plasowało się w hierarchii znacznie wyżej niż jakieś przyjaźnie z innymi uczniami. Zatem na czym właściwie stali?
— Hej, Płomyczku.
Dorcas czasami naprawdę była przerażająca z tymi swoimi umiejętnościami skradania się; Lily nawet nie zauważyła jej nadejścia. Zamiast przywitania posłała przyjaciółce ciepły uśmiech i zerknęła na wciąż trzymaną w dłoni butelkę — już nie zostało w niej zbyt wiele piwa.
— Nie grasz z nimi? — spytała, wskazując ruchem głowy stłoczoną przy stole grupkę.
Dorcas w odpowiedzi potrząsnęła głową.
— Wiesz, że zawsze przegrywam, gdy gramy w Eksplodującego Durnia. Chciałam oszczędzić sobie wstydu. Ale ty? Jaką masz wymówkę?
— Nie miałam ochoty na granie. Musiałam... trochę pomyśleć.
— Alice mówiła, że spędziłaś cały dzień w bibliotece... Mało ci samotności?
Żartobliwe szturchnięcie w ramię powiedziało Lily, że nie powinna brać tych słów do siebie. Uśmiechnęła się.
— Nie wszyscy tak łakną towarzystwa jak ty, Dorcas. Całkiem lubię moją samotność, dziękuję bardzo.
— Płomyczek pełen radości z ciebie, nie ma co. — Dorcas parsknęła śmiechem. — Jak tam twoje buszowanie w książkach? Dowiedziałaś się czegoś?
Lily przytaknęła, zaciskając usta w wąską kreskę. Jej gest popsuł humor również Dorcas; znała przyjaciółkę na tyle dobrze, by wiedzieć, że to, co miała do powiedzenia, nie będzie miało żadnego związku z jednorożcami i tęczą.
— Nie tutaj. Powiem wam później.
— Aż tak źle...? — zapytała Dorcas, chociaż chyba wcale nie chciała otrzymać odpowiedzi na to pytanie.
— Mhm. 
To zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
— Alice mi powiedziała o swojej rozmowie z matką... To wszystko wygląda coraz gorzej.
— Wiem.
— A człowiek tak bardzo liczył na to, że uda się przetrwać choć jeden rok bez żadnych problemów...
Lily parsknęła śmiechem, posyłając przyjaciółce pełne niedowierzania spojrzenie.
— Rok bez problemów w Hogwarcie to rok stracony. Poza tym naprawdę sądzisz, że przy Huncwotach spokój jest możliwy?
Dorcas, chcąc nie chcąc, musiała przyznać jej rację. Obydwie zerknęły na Huncwotów robiących właśnie porządek z kartami; wzrok Lily zatrzymał się tradycyjnie na dłużej na Jamesie. James zresztą wybrał sobie właśnie ten moment, by na nie zerknąć — i Lily zarumieniona wbiła wzrok w dywan.
— Patrzy na ciebie — wyszeptała Dorcas prosto do jej ucha. — Patrzy na ciebie, jakbyś była całym jego światem.
— Wcale nie.
— Wcale tak. Ciągle go przyłapuję na tym, że na ciebie zerka, gdy tylko może. Powinnaś dać mu szansę, Lily.
Czy wszyscy powariowali z tymi próbami zeswatania ich?
— To nie takie proste.
— Nie możesz przed nim uciekać przez całą wieczność.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ucieka, ale może jednak Dorcas miała odrobinę racji. Tylko odrobinę.
— Wiem, Dorcas. — Chciała upić kolejny łyk piwa, ale praktycznie już go nie było w butelce. — Ja tylko... Boję się, że zaufanie mu pewnego dnia kopnie mnie w tyłek. W końcu jest Huncwotem. Wątpię, bym była dla niego ważną osobą.
Dorcas spojrzała na nią tak, jakby na jej głowie wyrosły rogi.
— Chyba sama w to nie wierzysz, kochana. Jesteś głupia, jeśli sądzisz, że nie jesteś dla niego ważna. Głupia i w dodatku ślepa. — Pacnęła ją w czoło. — Owszem, jest Huncwotem i łączą go silne więzy z pozostałymi, ale to nie znaczy, że nie może żywić jakichkolwiek uczuć do kogoś innego. On za tobą lat już od trzeciej klasy — naprawdę uważasz, że traktuje cię jak zło konieczne? Bo ja nie. On cię naprawdę lubi.
— Nie ufa mi.
— To największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałam. Ten facet jest gotowy za ciebie umrzeć, Płomyczku. Wiem, że jest ci ciężko się przełamać po tym, co zrobił Snape, ale naprawdę uważam, że James zasługuje na szansę. Przemyśl to, okej?
Lily przytaknęła, przygryzając w zamyśleniu wargę. Dorcas musiała wiedzieć, że jej do końca nie przekonała, ale nie naciskała. Poklepała ją tylko po ramieniu i wreszcie sobie poszła, zostawiając przyjaciółkę sam na sam z własnymi myślami.
Nie miała pojęcia, jak długo siedziała przy kominku z pustą butelką w ręce, zanim dołączył do niej James. Jego nadejście też ledwo zauważyła, bo w jej głowie w dalszym ciągu dźwięczały słowa Dorcas. Sama już nie wiedziała, co ma zrobić z tym całym chaosem.
— Hej.
Podniosła głowę i natychmiast napotkała jego wzrok. Zobaczyła w jego oczach znacznie więcej ciepła, niż się spodziewała ujrzeć.
— Hej.
— Możemy pogadać?
Przytaknęła, niezdolna wykrztusić z siebie choć jedno słowo. Kiedy James wyciągnął do niej rękę, ujęła ją — ręce też miał ciepłe — i dała się pociągnąć w stronę wyjścia z Wieży.
— Dokąd idziemy? — spytała zaskoczona, z pomocą Jamesa przeprawiając się przez próg. Niby mogła go pokonać sama, robiła to już od siedmiu lat; nie był w końcu taki wysoki, ale mimo wszystko to dżentelmeństwo Jamesa było miłe.
— Gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
— Ale... Cisza nocna...
James spojrzał na nią przelotnie i się uśmiechnął, jakby znał jakiś sekret — co brzmiało ironicznie ze względu na to, o czym mieli rozmawiać. Nadal nie puszczał ręki Lily, kiedy wiódł ją przez opustoszałe korytarze w jakimś sobie wiadomym kierunku. Nie uszli daleko — pozostali na tym samym piętrze, choć w nieco mniej uczęszczanym zakątku, gdzie wisiał tylko jakiś stary gobelin. Tu James kazał Lily poczekać chwilę, a sam zaczął wydeptywać ścieżkę pod ścianą. Wkrótce ukazały się w niej proste, drewniane drzwi, które Lily zmierzyła wzrokiem z pewną dozą podejrzliwości. 
No tak, Hogwart miał wiele tajemnic.
James puścił ją przodem i starannie zamknął za nimi drzwi. Lily ledwo zwróciła na to uwagę, zbytnio zafascynowana pomieszczeniem, w którym się tak nagle znaleźli. Mogłoby w gruncie rzeczy uchodzić za salon w jakimś jednorodzinnym domu: było jasne, przestronne, wyposażone w jasnoniebieską kanapę oraz kolorowe poduszki. Sprawiało to całkiem przytulne wrażenie, zwłaszcza w połączeniu z półkami wypełnionymi książkami oraz nieruchomymi, zupełnie nieczarodziejskimi obrazami. Z kolei okna wychodzące na błonia na pewno zostały zaczarowane, ponieważ panował za nimi dzień — chociaż, jak Lily doskonale wiedziała, musiała już dochodzić północ. 
— Co to za miejsce? — spytała wreszcie czającego się w pobliżu drzwi Jamesa.
— Pokój Życzeń. Przybiera taką formę, jakiej akurat potrzebuje użytkownik. Chciałem miejsca, w którym będziemy mogli spokojnie porozmawiać, więc...
Lily zmarszczyła brwi, natychmiast zaczynając zbierać informacje o działaniu magii w tym dziwnym miejscu.
— Czyli każda wchodząca tu osoba widzi coś zupełnie innego.
— Mhm.
— Zgaduję, że nie dałoby się stąd niczego wynieść.
— Dobrze zgadujesz. — James uniósł kącik ust w uśmiechu. — Próbowałem. Nie udało się. Poza tym ten pokój znika zaraz po wyjściu z niego jego użytkowników, więc przedmioty w nim się znajdujące również znikają. Fascynujące, prawda?
Nie mogła się nie zgodzić. Magia panosząca się w zamku miała zapewne sporo nieodkrytych jeszcze właściwości, więc ich odkrywanie wydawało się niezwykle ciekawe, zwłaszcza dla kogoś tak głodnego wiedzy jak Lily Evans.
— Czyli dwóm różnym osobom nie udałoby się wejść do tego samego pomieszczenia? A jeśli ktoś chciałby wejść tutaj dokładnie w tej chwili, utworzyłaby się replika pokoju czy ktoś mógłby tutaj tak po prostu wejść?
— Nie testowaliśmy właściwości tego pokoju, więc nie wiem — przyznał James, czochrając sobie włosy. Lily zauważyła cień rumieńca na jego szyi i zaintrygowało ją to w równym stopniu, co istnienie Pokoju Życzeń. — Ale wątpię, by dwóm różnym osobom udało się wejść do tego samego pokoju, bo przecież każdy wyobraża sobie to pomieszczenie w zupełnie inny sposób. Ktoś musiałby sobie zażyczyć wejścia do dokładnie tego samego pokoju, co my, żeby nas tutaj znaleźć. Możliwe, że wtedy Pokój by się w ogóle nie otworzył. Nie wiem. Możemy to kiedyś sprawdzić, jeśli będziesz chciała.
Przytaknęła, aż nazbyt chętna. Skupiła wreszcie całą swoją uwagę na Jamesie, przypominając sobie, że przecież mieli porozmawiać o zupełnie innych rzeczach niż działania tajemnego pokoju.
— Chętnie — wymamrotała, patrząc, jak James robi krok w jej stronę; z jego twarzy zniknęło już zawstydzenie — o ile to było zawstydzenie, bo z Jamesem Potterem nigdy nic nie wiadomo — i zastąpił je uśmiech.
— Tak myślałem. — I jeszcze jeden krok, i kolejny, i Lily poczuła się jeszcze bardziej bezbronna pod wpływem palącego spojrzenia tych brązowych oczu. — Wiesz, to jedna z rzeczy, które w tobie uwielbiam — ta nieustająca ciekawość, to, że chcesz wiedzieć, jak coś działa i dlaczego tak działa.
James stał już zupełnie blisko, więc musiała zadzierać głowę, by utrzymać kontakt wzrokowy.
— Och? A myślałam, że uwielbiasz we mnie wszystko... — wypaliła, ośmielona jego wyzwaniem; sama do końca nie wiedziała, dlaczego pozwoliła tym słowom wymknąć się z jej ust, zwłaszcza że przecież znacznie bezpieczniej byłoby je stłumić.
— Bo tak jest, ale są rzeczy, do których mam wyjątkową słabość. Twoja ciekawość świata, chociażby... Albo na przykład twoje włosy, niezależnie od ich koloru. — James wybrał ten moment, by ostrożnie nawinąć sobie na palec luźny kosmyk, który się wymknął z warkocza. W jego oczach pojawiła się dziwna miękkość, może nawet czułość, z powodu której serce Lily nagle zaczęło bić znacznie szybciej, znacznie mniej równo. — Są przepiękne, i rude, i fioletowe, i w jakiejkolwiek innej barwie, i splecione w warkocz, i rozpuszczone, i... I pachną miodem, i ten zapach mi się kojarzy teraz wyłącznie z tobą.
To było aż dziwne, jakie mieli podobne skojarzenia. I tak po prostu zapach miodu wyparł gorycz agrestu, bo od Jamesa biła taka szczerość, że Lily nie mogła mu nie uwierzyć. Mówił dokładnie to, co myślał, i wahanie Lily zaczęło maleć, nawet jeśli kwestia zaufania nadal pozostawała nierozwiązana.
— James, ja...
Nie miała pojęcia, jak powinna zareagować na takie wyznanie — czy w ogóle istniały właściwe słowa?
— Pozwól mi udowodnić, że ci ufam, Lily.
Przytaknęła bez wahania, równie zdeterminowana jak on.
Widząc jej zapał, James uniósł w uśmiechu kącik ust. Wypuścił z rąk jej włosy i odsunął się na nieco bezpieczniejszą odległość. Lily obserwowała go uważnie, nie wiedząc, czego ma się spodziewać i czy powinna na wszelki wypadek wyjąć różdżkę.
— Myślę, że będzie lepiej, jeśli usiądziesz.
Lily uniosła brwi na te słowa, ale posłusznie opadła na kanapę. 
Szybko się przekonała, że to był bardzo dobry pomysł, bo jej nogi zmiękły na widok majestatycznego jelenia, w którego nagle zamienił się James.

🔥🔥🔥

Dzień dobry, kochani! Przepraszam za długą przerwę – potrzebowałam jej na napisanie paru rozdziałów do przodu i przemyślenie pewnych kwestii związanych z tym opowiadaniem. Co z tego wyszło? 

Początkowo planowałam podzielić łanię na dwie części, ale potem stwierdziłam, że wyszłoby to za długie. Przy dziesiątym rozdziale jesteśmy dopiero w pierwszym tygodniu roku szkolnego, to jak kurde miałabym się zmieścić w trzydziestu kilku rozdziałach z całym?! 😂 Poza tym druga część jest znacznie, znacznie mniej puchata i prawdopodobnie będzie potrzebowała trigger warning ze względu na poruszane w niej treści i samą atmosferę, więc wolałabym nie łączyć tego w jedno opowiadanie. A więc... łania będzie trylogią, tak jak planowałam podczas pisania pierwszej wersji tego opowiadania! 🎉 Każda z poszczególnych części będzie osobnym opowiadaniem, także szykuje się nam niezła jazda 😂

A po drugie to założyłam sobie Facebooka specjalnie do spamowania informacjami o nowych rozdziałach i opowiadaniach, więc zapraszam do zaglądania 😁 Tradycyjnie przypominam też, że łania jest publikowana równolegle na Wattpadzie ❤️

To chyba wszystko na dziś, więc ściskam mocniutko i do zobaczenia (prawdopodobnie) za kolejne dwa tygodnie! ❤️

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje