poniedziałek, 27 lipca 2020

8. Mykonos

Dochodziła już północ, kiedy Alice klękała przed kominkiem w pokoju wspólnym. Nieco drżały jej ręce, gdy wrzucała do płomieni garść proszku Fiuu. Nie musiała długo czekać na powstanie połączenia, bo już po chwili zobaczyła kuchnię w swoim rodzinnym domu. Nie uprzedziła rodziców, że chce się z nimi zobaczyć, więc teraz z ulgą dostrzegła matkę wciąż siedzącą przy stole. Miała zwyczaj pracowania późna, na co Alice liczyła i tej nocy.

— Cześć, mamo.

Kobieta drgnęła wystraszona. Papiery wyleciały jej z ręki, ale gdy dostrzegła głowę córki wystającą z kominka, porzuciła pracę i rzuciła się na kolana przed paleniskiem.

— Skarbie, co tutaj robisz o tej godzinie? Coś się stało? Wszystko u ciebie w porządku?

Alice posłała rodzicielce uspokajający uśmiech. Musiał wystarczyć, bo połączenia międzykominkowe nie pozwalały na dotknięcie osoby po drugiej stronie.

— Wszystko w porządku, mamo. Nic się nie stało, chciałam po prostu z wami porozmawiać. Stęskniłam się za wami.

— My za tobą też już bardzo tęsknimy, kochanie. Dobrze cię widzieć. Wysłałam ci dzisiaj rano paczkę ze słodyczami i swetrem, o którym zapomniałaś, wiesz, tym bordowym… Niedługo się zrobi zupełnie zimno, więc ci się przyda.

— Dzięki, mamo. Wiesz, że go uwielbiam.

Matka przytaknęła. Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć twarzy córki, lecz się w porę wycofała; płomienie w dalszym ciągu parzyły, chociaż zmieniły na czas połączenia kolor oraz właściwości. Zamiast tego odgarnęła włosy za ucho.

— Nie ma sprawy. Jak tam idzie nauka?

— Całkiem dobrze, mamo. — Alice westchnęła. — Rok szkolny się dopiero co zaczął, a ja mam już naprawdę dużo pracy. Nauczyciele chyba sobie już uświadomili, że to nasz ostatni rok i mamy się przygotowywać do egzaminów końcowych. Praktycznie na każdym przedmiocie wymagają długich esejów i się irytują, gdy komuś coś nie wychodzi. Chyba chcą nas jeszcze bardziej zestresować.

— Jestem pewna, że doskonale sobie poradzisz, kochanie. Wiem, że zawsze dajesz z siebie sto procent, więc będzie dobrze.

Alice przewróciła oczami.

— Niby tak. Niby wiem, że to tylko egzaminy, a nie koniec świata, ale i tak się już stresuję. Dopiero teraz to do mnie dociera, wiesz? To, że to już ostatni rok, że zaraz egzaminy, że trzeba wybierać już zawód… Nie jestem na to gotowa. 

— Wiem, kochanie. Trudno być gotowym, kiedy trzeba tak wcześnie podjąć samodzielne decyzje, które zaważą na późniejszym życiu. Ale jeszcze masz trochę czasu na zastanowienie się i na naukę, prawda? Cokolwiek zadecydujesz, będziemy z ciebie z tatą bardzo dumni. Nawet jeśli zdecydujesz się na ucieczkę ze szkoły, by się pobrać z Frankiem.

— Mamo!

Sapnęła oburzona, gdy matka puściła do niej oczko i zaczęła się śmiać.

— Właśnie, właśnie, jak tam twój ukochany? Planujecie już ślub?

— Mamo, ile razy mam ci powtarzać, że niczego nie planujemy?! Dopiero co się poznaliśmy, ledwo jesteśmy parą, a ty już byś chciała, byśmy brali cholerny ślub i zajmowali się dziećmi… To tak nie działa! 

— Mówiłam dokładnie to samo, gdy poznałam twojego tatę. Obydwoje się długo zapieraliśmy, chociaż wpadliśmy po uszy już przy pierwszym spotkaniu. Twierdziliśmy, że nic między nami nie ma, że żadnego ślubu nie będzie, chociaż przy każdej możliwej okazji robiliśmy do siebie maślane oczy.

— Nie wypieram się tego, że coś między nami jest, twierdzę tylko, że dopiero co się poznaliśmy i chcemy dać sobie czas. Nie mamy się dokąd spieszyć, okej? Naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać.

Kobieta uniosła ręce, poddając się.

— Jasne. Przepraszam. Nie będę cię więcej o to zaczepiać. Chcę po prostu, żebyś była szczęśliwa, więc jeżeli wam się dobrze układa, tyle mi zupełnie wystarczy.

— No… Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nie chcę zapeszać. Mniejsza, nie ma co się teraz nad tym rozwodzić. Powiedz mi lepiej, jak tam w pracy. Macie dużo roboty?

Nogi Alice powoli zaczynały cierpnąć od klęczenia na posadzce, więc musiała odrobinę zmienić pozycję. Rozmowy telefoniczne jednak były znacznie wygodniejsze od sieci Fiuu, jak słyszała od Lily, jednak Hogwart nie został wyposażony w telefony, rodzice Alice również żadnego nie mieli.

— Jak zawsze — odparła z westchnieniem jej matka. — Wiesz, jaki jest mój szef. Mam bardzo dużo pracy papierkowej, ledwo się z nią wyrabiam. Wszystkie oddziały mają teraz ręce pełne roboty w związku z…

— W związku z czym, mamo? — podchwyciła Alice, widząc, że rodzicielka się nie kwapi do wyjaśnień. W odpowiedzi kobieta przysunęła się bliżej kominka, najpierw nerwowo się rozejrzawszy po pokoju.

— W związku z niczym. Z niczym.

— Mamo…

Alice była zbyt zaintrygowana, by teraz odpuszczać.

— Posłuchaj — zaczęła jej matka równie nerwowo, co przed chwilą — nie powinnam ci niczego mówić. Naprawdę lepiej, żebyś wiedziała jak najmniej, tak będzie dla ciebie bezpieczniej.

Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linię.

— Bezpieczniej? Mamo, już zginęła jedna uczennica. Dumbledore nam o niej powiedział na uczcie powitalnej. Dowiedziałam się, że została zamordowana. Naprawdę sądzisz, że ja jestem bezpieczniejsza niż ona?

— Kochanie, to naprawdę nie jest dobry moment na to, bym ci cokolwiek mówiła. To niebezpieczne.

— A kiedy będzie dobry moment? Może wtedy już będzie za późno, co?

Kobieta przetarła dłonią twarz, wyraźnie zrozpaczona. Kiedy w końcu spojrzała na córkę, w jej oczach widniało zmartwienie.

— Jesteś bezpieczna w Hogwarcie. Tam nikt cię nie dosięgnie. Nie martw się sprawą tej dziewczyny, dobrze? Nie chciałabym, żebyś zrobiła coś głupiego, kochanie. Daj innym zająć się śledztwem, nie rób nic na własną rękę. Nie wychylaj się. Tak będzie najbezpieczniej.

Alice chciała ją zapytać jeszcze o tak wiele rzeczy — ale kroki dochodzące z końca pokoju ją ponagliły do zakończenia rozmowy.

— Muszę iść, mamo — wyszeptała pospiesznie, oglądając się w stronę portretu. — Odezwę się niedługo. Pozdrów tatę. Pa!

Zakończyła połączenie tak gwałtownie, że wylądowała na tyłku na dywanie przed kominkiem. Podniosła się, krzywiąc, i pocierając obite cztery litery. Jej wzrok ponownie powędrował w stronę wejścia do pokoju wspólnego; zamarła, widząc wchodzące do środka trzy postacie. Rozpoznała ich błyskawicznie, oni ją również, co rozpoczęło dość długą bitwę na spojrzenia.

— Alice — przywitał ją leniwie cholerny Sirius Black, opierając dłoń na ramieniu Jamesa. 

Z irytacją zmrużyła oczy, przyglądając się trójce Huncwotów na tyle uważnie, na ile pozwalało na to przyćmione światło. Wszyscy wyglądali, jakby coś właśnie zmajstrowali — byli poobijani, zmęczeni i ozdobieni paroma pięknymi szramami. Nie wróżyło to dobrze.

— Gdzie byliście?

Nie umknęło jej uwadze spojrzenie, jakie James wymienił z Siriusem — jakby się bezgłośnie komunikowali.

— Mieliśmy coś do zrobienia — wymruczał Prongs, posyłając w stronę Alice zmęczony uśmiech. — A teraz wybacz, naprawdę chcielibyśmy się położyć.

— Nie tak szybko. Najpierw mi wyśpiewacie, gdzie byliście i co robiliście, a dopiero potem pójdziecie spać. No chyba że chcecie, żebym zawołała na dół Lily? Jestem przekonana, że zarobicie szlaban za nocne szlajanie się po zamku.

— Nie, żadnego budzenia Lily. — James błyskawicznie zaprotestował i przysunął się do Alice; był od niej dużo wyższy, lecz nie robiło to na dziewczynie żadnego wrażenia. — Będzie znacznie lepiej dla wszystkich, jeżeli po prostu pozwolisz nam przejść i będziesz trzymać buzię na kłódkę. Co robimy poza dormitorium nie jest twoim problemem, rozumiesz?

— Dlaczego mi nie ufasz, James?

Zawahał się. Podrapał dłonią brodę i wreszcie spojrzał Alice w oczy.

— To nie tak, że ci nie ufam. Nie mogę ci nic powiedzieć, bo to nie jest mój sekret.

Nie dodając nic więcej, poklepał ją po ramieniu i razem z pozostałymi Huncwotami ruszył po schodach do dormitorium.

 

💐

 

— Mówię ci, że to było dziwne.

— Co było dziwne?

Alice musiała szturchnąć przyjaciółkę przeglądającą „Proroka Codziennego”, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Lily naprawdę miała talent do zaczytywania się i zapominania o całym świecie, ale ta sprawa naprawdę nie mogła czekać.

— Rozmawiałam w nocy z mamą. Chciałam ją zapytać, no wiesz, o Corinne… — Ściszyła głos, żeby nikt poza Lily nie usłyszał jej słów. — Ale nic z tego nie wyszło. Jestem przekonana, że mama wie coś więcej na ten temat, ale nie chciała mi nic powiedzieć. Jakby się… bała. Powiedziała tylko, że nie mam się bać, bo jestem bezpieczna w Hogwarcie i na tym się skończyło, bo ktoś wchodził do pokoju wspólnego.

— Myślisz, że aurorzy też są szantażowani?

Alice przygryzła wargę. Sama się nad tym zastanawiała przez dłuższą część nocy, lecz nie doszła do żadnych satysfakcjonujących wniosków.

— Możliwe. To by wyjaśniało tę niechęć do rozmawiania o tym, nie? Za tym musi stać coś więcej, po prostu to czuję.

— Też tak uważam. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że polało się więcej krwi niż tylko krew Corinne. Wolałabym się mylić, ale…

— Ale to nie wygląda na przypadek. Sądzisz, że to jakiś seryjny morderca?

Lily przytaknęła, starannie składając gazetę na pół i zawijając ją w rulonik. Jej śniadanie stało na stole zaledwie napoczęte, więc zabrała się znowu za jedzenie, poświęcając temu jedynie cząstkę uwagi.

— Mam pewne podejrzenia, ale potrzebuję więcej informacji, by się upewnić. Chciałam nawet porozmawiać o tym z którymś z nauczycieli, wiesz? W końcu zginęła uczennica, a niektórzy z nich działają w Zakonie Feniksa, więc może będą wiedzieli coś więcej. Mogę spróbować zagadnąć o to Slughorna, on chyba będzie skłonny najwięcej wyśpiewać.

— Okej. — Alice westchnęła, ciesząc się, że to nie ona będzie przesłuchiwana — Lily potrafiła być naprawdę groźna w takich sytuacjach. — Ale jest jeszcze coś, o czym chciałam z tobą porozmawiać.

— Hm?

Rzuciła niepewne spojrzenie na siedzących nieopodal Huncwotów; Lily powiodła za nią wzrokiem i zmarszczyła brwi.

— To przez nich musiałam przerwać rozmowę z mamą. Wchodzili do pokoju wspólnego i się wystraszyłam. Nie było z nimi Remusa i nie chcieli mi powiedzieć, gdzie byli i co robili, ale wydało mi się to bardzo podejrzane. Myślę, że coś knują.

— Oni zawsze coś knują.

Razem patrzyły, jak Huncwoci pochylają się do siebie, pogrążeni w cichej, lecz szybkiej wymianie zdań. Byli już w komplecie. Teraz, w świetle dnia, jeszcze bardziej rzucały się w oczy ich zadrapania oraz zmęczenie — wszyscy mieli worki pod oczami i nieustannie ziewali, nawet mając do dyspozycji hektolitry parującej kawy. Alice szczególnie zaintrygowało to, że Remus wykazywał dokładnie te same objawy, co pozostali; opierał się o Siriusa, ziewając i dając mu się głaskać po włosach — tak zupełnie otwarcie, przy wszystkich.

— Ale to chyba coś poważniejszego — mruknęła cicho. — James mi powiedział, że nie będzie mi się tłumaczył, bo to nie jest jego tajemnica. O co mogło mu chodzić?

— Wczoraj była pełnia. — Lily dojadła owsiankę, lecz nie odłożyła łyżki na miejsce. Zamiast tego zaczęła gestykulować przy jej pomocy, nie odrywając wzroku od szepczących Huncwotów. — Mam pewne podejrzenia.

— Ty i te twoje podejrzenia…

Lily wzruszyła ramionami, na jej twarzy pojawił się jednak półuśmiech.

— Dopóki nie będę miała dowodów i stuprocentowej pewności, nadal będą to podejrzenia. Wbrew pozorom James nie był skłonny do rozmowy na ten temat, ale jest parę rzeczy, które rzuciły mi się w oczy. 

— Rozmawiałaś z nim o tym? Kiedy? — Zaskoczenie wzięło górę i Alice podniosła głos, zaraz się jednak zreflektowała. — Nie wiedziałam, że…

— Ciszej. Nie, nie rozmawiałam z nim dzisiaj, ale to nie jest pierwszy raz, kiedy się tak zachowują po pełni. To jest powtarzający się schemat, rozumiesz? Próbowałam podejść wiele razy całą czwórkę, ale mnie zbywają półsłówkami. Co nie oznacza, że zamierzam się poddać, zwłaszcza że łamią szkolny regulamin tymi swoimi eskapadami.

Brwi Alice powędrowały w górę.

— Wiesz, że łamią regulamin, i jeszcze tego nie zgłosiłaś?

Na twarz przyjaciółki wypłynął zadziwiający rumieniec.

— Cóż…

— Mhmm…

— Przestań się tak uśmiechać. Obserwowałam ich każdej pełni, jasne? Nie do końca rozumiałam, co robią, dlatego tego nie zgłosiłam.

— Mhm.

— Merlinie, daj mi siłę… Nie mów ani słowa, Alice. Nie mam żadnej słabości do żadnego z Huncwotów, koniec, kropka.

Alice nie mogła powstrzymać chichotu. To, jak Lily się wypierała swoich uczuć, było całkiem zabawne. Jeszcze zabawniejsze było to, jak uciekała — zrywała się właśnie od stołu, przy tej okazji prawie urywając pasek od swojej torby od nazbyt gwałtownego szarpnięcia.

— Dokąd idziesz?

— Do biblioteki. Muszę sprawdzić parę rzeczy.

Alice miała ochotę z całej siły uderzyć głową o blat stołu. Naprawdę uwielbiała przyjaciółkę, ale czasami jej tajemniczość doprowadzała ją do szału. Własna niewiedza również doprowadzała ją do szału, zwłaszcza jeśli chodziło o życie i bezpieczeństwo wielu osób. Czuła się bezsilna, nie mogąc nic zrobić.

Gdy podniosła głowę, napotkała bystre spojrzenie Jamesa. Nie uczynił żadnego ruchu w jej stronę, ale zdawał się wiedzieć, o czym rozmawiała z Lily. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby w następnej kolejności wyruszył w pościg za uciekającą sarenką, która najwyraźniej domyślała się znacznie więcej, niż się do tego przyznawała. Z jednej strony jej współczuła, a z drugiej wątpiła, by James zdołał ją do czegokolwiek przekonać. W końcu Płomyczek nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Jeżeli ktoś miał rozwiązać wszystkie zagadki, to z pewnością ona.

 

💐

 

Cały ostatni tydzień był bardzo pracowity, więc nie miała zbyt wielu okazji, by się spotkać z Frankiem. Owszem, widywali się na lekcjach, lecz jedynie przelotnie, jako że musieli zaraz pędzić w różne części zamku, poza tym każde z nich miało również swoje sprawy do pozałatwiania. Alice liczyła jednak na to, że w sobotę uda im się spędzić trochę czasu razem. Zważywszy na to, że w wakacje widywali się praktycznie codziennie, ta zmiana w ich relacji wydawała się jej drastyczna; powrót do Hogwartu zdecydowanie utrudniał utrzymywanie częstego kontaktu. 

Spotkali się już przy śniadaniu i zaraz po posiłku powędrowali razem na błonia. Było jeszcze na tyle ciepło, że nie musieli się zawracać do dormitoriów po kurtki, jednak zmiana pory roku dawała się już wyczuć w powietrzu. W Szkocji jesień zawsze nadchodziła dość prędko, oznajmiając swoje przybycie porywistym wiatrem, skłębionymi deszczowymi chmurami oraz liśćmi spadającymi z drzew. Tego dnia wydawało się jeszcze, że trwa lato: niebo miało kolor błękitu, w oddali unosiły się różowe chmurki, słońce świeciło zadziwiająco mocno i nawet ziemia nie zdążyła zmarznąć. Pokazywały się za to liczne ptaki, przelatujące nad zamkiem w kluczach; musiały uciekać przed nadciągającą zimą. Okazjonalnie dawały się dostrzec także sowy, które udawały się w kierunku sowiarni lub innych części zamku.

Kilka osób siedziało już na plaży na brzegu jeziora, korzystając z pogody, i Alice ściągnęła buty. Piasek pod stopami nie parzył, ale był wystarczająco ciepły, by się przyjemnie po nim chodziło. Nawet woda nie wydawała się tak zimna jak zwykle, gdy obmywała stopy.

Frank objął ją od tyłu, więc oparła się o jego klatkę piersiową. Stali w milczeniu, patrząc, jak pod wpływem wiatru na wodzie tworzą się leniwe kręgi. Gdzieś w pobliżu musiała się wygrzewać wielka kałamarnica, bo toń miała mętny, atramentowy kolor.

— Wszystko w porządku?

Alice zdecydowanie się nie spodziewała, że Frank zada jej to pytanie tak szybko, że w ogóle zauważy, że coś jest nie tak. Z drugiej strony wcale nie powinna się dziwić, bo zaledwie po paru miesiącach znajomości już miała wrażenie, że znają się całe życie. Zapewne z tego względu mógł w niej czytać jak w otwartej książce, tak jak ona w nim.

— Nie jestem pewna — wymamrotała po chwili. Nie chciała go martwić, ale też nie czuła, by wszystko było w porządku.

— Nie jesteś pewna…?

— Mam po prostu dużo na głowie i mam wrażenie, że świat mi się wali. Jestem już zestresowana nauką i tym wszystkim, a rok szkolny się dopiero co zaczął. Nawet nie chcę wiedzieć, co jeszcze nam przyniesie.

Poczuła, że Frank przytakuje. Jego ramiona opuściły jej talię, by spocząć na ramionach i zacząć je masować. Natychmiast przyniosło to ulgę zmęczonym mięśniom i Alice zaczęła mruczeć z zadowolenia.

— Mmm, jesteś za bardzo zestresowana. Chcesz o tym pogadać?

Westchnęła ciężko, rozważając dostępne opcje. Mogła trzymać buzię na kłódkę i oszczędzić Frankowi tych samych zmartwień, które teraz dręczyły ją samą, mogła też wszystko wyśpiewać i być szczerą w stosunku do własnego chłopaka. Prawdę mówiąc, sama pewnie by się wściekła, gdyby jej przyjaciele coś przed nią ukrywali.

W gruncie rzeczy to ukrywali. Cholera.

— Powiem ci, ale musisz obiecać, że nikomu więcej tego nie przekażesz. Jeżeli ktokolwiek się dowie, że coś wiemy, będziemy mieli przerąbane. I nie tylko my, ale nasi rodzice również. Dlatego ani słowa…

Obróciła się, by móc spojrzeć na Franka. Jego oczy odnalazły jej własne i dostrzegła, że zaczyna się niepokoić powagą wymalowaną na jej twarzy. I dobrze. Chciała, by wiedział, że to nie jest błaha sprawa, o której można plotkować z każdą napotkaną osobą.

— Okej. Przysięgam, że nic nie powiem i to pozostanie między nami. Powiedz mi, co cię dręczy, Alice. Pomogę ci, jak tylko będę umiał.

Przygryzła wargę, spuszczając wzrok na własne stopy. Musiała zebrać myśli.

— Pamiętasz, jak Dumbledore podczas uczty powitalnej powiedział o śmierci Corinne Parker?

— Mhm. Pamiętam.

Już wiedziała, że Frankowi się ta rozmowa nie spodoba, ale teraz nic nie mogło jej powstrzymać przed wydaniem sekretu. Ściszyła tylko głos, rozglądając się nerwowo po plaży — na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi, wyglądali zapewne jak przytulająca się zakochana para.

— Dowiedzieliśmy się, że została zamordowana.

Poczuła nieprzyjemne palenie w gardle, gdy podszedł do niego kwas. Przełknęła ślinę i spojrzała na oszołomionego Franka. Pochwycił jej twarz w swoje dłonie, okazując tym gestem więcej wsparcia, niż Alice się spodziewała. Jego oczy lśniły dziwną determinacją, co ją poruszyło.

— Kto…?

— Nie wiemy. Próbowaliśmy się dowiedzieć czegoś więcej przez ojca Dorcas, pracuje w „Proroku…”, ja pytałam również moją mamę i… jakbyśmy się zderzyli z murem. Moja mama nie chciała nic powiedzieć. Spanikowała, gdy ją spytałam o Corinne, rozumiesz? Kazała mi przestać się interesować tą sprawą. Chyba nigdy jej takiej nie widziałam. Za śmiercią Corinne stoi coś więcej, wiem to. I mam okropnie złe przeczucia. Boję się, Frank.

Przytulił ją mocno do siebie, a ona mu na to pozwoliła, kurczowo obejmując go w pasie i chłonąc ciepło płynące od jego ciała.

— Nie bój się. Jesteśmy tutaj bezpieczni. nikomu nic się nie stanie, okej? Ani Dumbledore, ani nauczyciele na to nie pozwolą. Poza tym już same mury ochrania starożytna magia; nikt się tak po prostu tutaj nie wedrze, by zacząć mordować uczniów.

Nic nie mogła poradzić na to, że w jej oczach zaczęły się zbierać łzy.

— Zmarła uczennica, Frank. Nikt nie mógł jej ochronić w jej własnym domu. Jaką mamy gwarancję, że nic się tutaj nie stanie?

— Prawdopodobieństwo, że cokolwiek się tutaj stanie, jest praktycznie równe zeru. Nie masz się co martwić, Alice. Jasne, że jest mi źle z tym, że Corinne została zamordowana, ale nie znamy powodu ani sprawców tego czynu. Być może zrobił to jakiś mugol, być może były to jakieś porachunki, może jej rodzina wplątała się w jakąś kabałę, w końcu jej rodzice byli mugolami, i…

Alice drgnęła. Jej serce zabiło szybciej.

— Jej rodzice byli mugolami? Znałeś Corinne?

— Przelotnie. — Westchnął, pocierając plecy Alice w pocieszającym geście. — Była z mojego domu, Alice, więc ją kojarzyłem. Była dwa lata młodsza od nas, miała całkiem sporo przyjaciół i była dość popularna. Wszyscy ją lubili, nie miała wrogów, była naprawdę miła i przyjacielska. Typowy Puffek.

— I jej rodzice…?

Frank przytaknął.

— Byli mugolami. Chyba nawet całkiem ważnymi, mogli być mugolskimi politykami czy kimś w tym stylu, ale mieli z nią dość dobry kontakt. Do czego zmierzasz?

— Corinne została zamordowana przez czarodzieja, Frank. Myślisz, że to przypadek?

Znowu zrobiło jej się niedobrze. Nie miała pojęcia, dlaczego sprawa Corinne budziła u niej aż taki niepokój, ale przeczucia mówiły jej, że to śmierdzi wyjątkowo nieładnie. Być może razem z przyjaciółmi wdepnęli w znacznie większe bagno, niż sądzili. Być może rzeczywiście nie powinni rozgrzebywać przeszłości.

— Nie wiem, Alice. Nie mam pojęcia. Powinniśmy zostawić dochodzenie w rękach władz. Jeżeli Corinne rzeczywiście została zabita przez czarodzieja, nie możemy zwracać na siebie uwagi.

Przytaknęła, przymknąwszy oczy. Trzymała się Franka jeszcze bardziej kurczowo niż zwykle; potrzebowała wsparcia.

— Wiem. Wiem.

— Nie martw się, Alice. Zobaczysz, że szybko rozwiążą tę sprawę i wszystko wróci do normy. — Frank złożył pocałunek na jej czole, co sprawiło, że się uśmiechnęła. — Rok szkolny szybko zleci i doczekamy się wakacji… Wiesz, co moglibyśmy wtedy zrobić, już po egzaminach?

— Hm?

Zanurzył dłoń w jej jasnych włosach, w które zaplątało się popołudniowe światło.

— Moglibyśmy się teleportować do Grecji i się tam pobrać. Zawsze chciałem zobaczyć Mykonos, moja mama mówiła, że jest tam naprawdę pięknie, więc przy okazji można pozwiedzać…

Odchyliła się nieco, by na niego spojrzeć. Była naprawdę zaskoczona — za nic się nie spodziewała takich słów.

— Chcesz się pobrać…?

Na jego ustach pojawił się chłopięcy uśmiech.

— Mmm. Jeżeli tylko będziesz chciała i ze mną nie zwariujesz po roku. Zamierzam ci się pewnego dnia oświadczyć, jak tradycja nakazuje, i potem możemy uciec na naszą wyspę szczęśliwą. Na Mykonos. Co ty na to?

— Podoba mi się ten plan.

Pochylił się, by ją pocałować, nie przejmując się obecnością innych osób na plaży. Był to słodki pocałunek, doskonały do przypieczętowania świeżo złożonej obietnicy i jednocześnie przyprawiający o zawroty głowy.

Więc może jednak przyszłość wcale nie malowała się w tak czarnych barwach — może jednak na horyzoncie widniały różowe chmury zwiastujące dobrą pogodę. Może jednak pewnego dnia rzeczywiście Alice uda się pojechać razem z Frankiem na Mykonos i cieszyć się życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje