sobota, 18 lipca 2020

7. Więzy krwi



The air is silk
Shadows form a grin
If I lose control
I feed the beast within

Cage me like an animal
A crown with gems and gold
Eat me like a cannibal
Chase the neon throne

Breathe in, breathe out
Let the human in…

Of Monsters and Men – Human

 

Hogwarckie jedzenie zasługiwało na najwyższe noty. Nawet zwyczajne, niepozorne śniadanie przypominało ucztę godną królów: na stole zastawionym szkarałatnym obrusem z godłem Gryffindoru pyszniły się bułeczki (kilka rodzajów), tosty, wszelkiej maści płatki (owsiane, kukurydziane, jęczmienne), kiełbaski, jajka (sadzone, gotowane), jajecznica z bekonem, sałatki, sery, dżemy, wszystko, czego dusza zapragnie — wystarczające do nakarmienia całego stada hipogryfów.

Peter, rzecz jasna, nałożył sobie na talerz porządną kupkę jedzenia, którą właściwie można by było nazwać piramidką, i zabrał się za jej konsumowanie. Nie spieszył się. Rozkoszowanie się śniadaniem było gwarancją dobrego dnia, a poza tym każdy kęs sprawiał mu przyjemność i napełniał ulgą żołądek. Płynne szczęście miałoby dla niego smak jedzenia, bez wątpienia.

Naprawdę liczył na to, że uda mu się zjeść posiłek w świętym spokoju, ale w towarzystwie jego przyjaciół spokój był dość rzadkim gościem. Właściwie każdego dnia miało miejsce jakieś trzęsienie ziemi albo huragan, albo… No, w każdym razie mogliby choć raz dać mu spokojnie zjeść.

Tym razem burzę rozpętała Dorcas, wyjątkowo donośnie uderzając „Prorokiem Codziennym” o stół, czym zwróciła na siebie uwagę nie tylko swoich przyjaciół, ale również osób siedzących przy sąsiednich stołach.

— Rozmawiałam z ojcem — wyjaśniła, siadając przy stole i pochylając się w stronę przyjaciół — o Corinne Parker.

Och. To brzmiało całkiem interesująco, nawet dla osoby tak niezainteresowanej plotkami jak Peter. Żeby jednak usłyszeć dalsze słowa Dorcas, musiał się odrobinę przesunąć w jej stronę, bo znacznie ściszyła głos.

— To, co wypisują w „Proroku…”, to jedna wielka ściema, uwierzycie? Połowa redakcji została przekupiona albo jest szantażowana. Ojciec nie chciał powiedzieć, przez kogo dokładnie, bo i tak mi powiedział już za dużo, chociaż wcale nie powinien, więc nie rozgłaszajcie tego dalej, dobra? Nie chcę, żeby wyleciał z pracy za głoszenie prawdy.

Kiedy wszyscy sumiennie pokiwali głowami, Dorcas odetchnęła z wyraźną ulgą.

— Okej. Dzięki. Więc ojciec nie wiedział za dużo, bo nikt ze sobą praktycznie w redakcji nie rozmawia, wszyscy się boją, więc do każdego docierają jedynie strzępki informacji wyszarpane tu i ówdzie, nikt chyba też nie zna całej prawdy. Szepczą po kątach, wiecie? Jest tam naprawdę źle. Ojciec mówił, że prowadzili śledztwo w sprawie Corinne, ale zostało ono szybko ucięte przez górę, a dziennikarze uciszeni. Zdołali się jednak dowiedzieć, że Corinne została zamordowana.

Przez plecy Petera przebiegł dreszcz strachu. Żeby zrekompensować sobie brak odwagi, wrócił do jedzenia, nie przestał jednak podsłuchiwać toczącej się przy stole rozmowy.

— Zamordowana?

— Jak to?

— Co się stało? 

Ich szepty wydawały się głośniejsze niż krzyk i bardziej niepokojące. Brzmiały upiornie w wypełnionej gwarem Wielkiej Sali, w zwyczajowym przedlekcyjnym rozgardiaszu, bo nikt o zdrowych zmysłach nie zajmował się sprawami życia i śmierci podczas jedzenia śniadania. No, nie licząc grupki Gryfonów.

— Wiem tylko tyle, że mordercą był czarodziej. Czarodziej, rozumiecie to? Wyobrażacie sobie, jaka panika by wybuchła, gdyby napisali o tym w „Proroku…”? Nie podoba mi się to uciszanie dziennikarzy, ale rozumiem opory góry przed publikacją takiego materiału…

— Społeczeństwo zasługuje na to, by znać prawdę. Chociażby po to, by móc się przygotować na każdą ewentualność, by móc się bronić, zwłaszcza że morderca grasuje na wolności. Poinformowanie o zagrożeniu to jeszcze nie jest wzbudzanie paniki.

Kolejny kęs nie zdołał zagłuszyć stada niepokojących myśli przemykających przez głowę Petera, nie pomógł też całkiem słodki głos Lily wypowiadającej swoje zdanie dosyć miękko, jakby chciała złagodzić siłę ciosu. Peterowi zrobiło się niedobrze.

— Wiedza o istnieniu zagrożenia nie równa się ochronie przed zagrożeniem, Lily. Avada może zaskoczyć każdego, nawet przygotowanego do walki czarodzieja, zwłaszcza że jest zaklęciem niezwykle silnym. Poza tym jak sobie wyobrażasz przygotowania? Masowe szkolenia czarodziejów? Zabarykadowanie się w domach i niewychodzenie z nich przez miesiąc? Nie, rozpowszechnienie tej informacji nikomu by nie pomogło. Jestem przekonany, że aurorzy poradzą sobie ze znalezieniem mordercy.

Peter prawie przegapił lekkie zmarszczenie brwi u Lily, wymieniającej pełne niepokoju spojrzenia z Jamesem. Wyglądało na to, że jego przemówienie wcale jej nie pocieszyło.

— Gorzej, jeśli są przekupieni tak samo jak redakcja „Proroka…” — skontrowała cicho.

— Wątpię, by aurorów się dało tak łatwo przekupić.

— Jeżeli się chce, można przekupić albo zaszantażować każdego, Prongs. — Sirius wzruszył ramionami. — Nie wszyscy są tacy święci i pełni szlachetnych intencji. Nawet aurorzy.

— Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale Pads ma rację. Aurorzy podlegają Ministerstwu Magii, więc jeżeli to Ministerstwo odpowiada za zamykanie ust dziennikarzom, musimy się liczyć z tym, że przekupstwa i szantaże sięgają znacznie dalej. Alice, twoi rodzice są aurorami, prawda? Może coś mówili na ten temat albo…

Uwaga przyjaciół skupiła się teraz na Alice; siedzący z boku Peter ledwo ją widział, właściwie mógł się przyglądać jedynie jej dłoniom skubiącym chleb.

— Tak, ale nie pracują w wydziale kryminalnym, więc wątpię, żeby cokolwiek wiedzieli. Zapytam.

Krótko po tej obietnicy rozmowa zeszła na bardziej przyziemne sprawy związane z wypracowaniem na eliksiry, więc Peter się wyłączył. Skupił uwagę z powrotem na swoim talerzu, zamierzając dojeść resztkę śniadania, lecz ku swojemu niezadowoleniu zobaczył, że z kupki jedzenia już nic nie pozostało. Nawet nie wiedział, kiedy ją dojadł. Rozważył nałożenie sobie kolejnej porcji, która uspokoiłaby trochę szalejący niepokój, ale jedno spojrzenie na zegar powiedziało mu, że nie zdąży wszystkiego zjeść przed pierwszą lekcją. Zrezygnowany zaczął sobie szykować kanapki — miały mu pomóc przetrwać do obiadu.

 

🐀

 

Historia magii była chyba najnudniejszą lekcją świata — tak nudną, że przysypiał nawet uczący jej nauczyciel. Nie mając nic lepszego do roboty, Peter zabrał się za kartkowanie podręcznika, wyjątkowo grubej i raczej nieprzydatnej książki — mogła posłużyć co najwyżej do roztrzaskania jej komuś na głowie w ramach samoobrony. Profesor Binns miał zdecydowanie większą wiedzę niż ta, którą zawierały jakiekolwiek podręczniki, lecz nie potrafił jej przekazać i marnował większość lekcji na drzemki. Gdyby nie to, przedmiot mógłby być naprawdę fascynujący, przynajmniej dla Petera. Intrygowały go w szczególności historie wojen czy pojedynków; każdy z tych epizodów miał zwycięzców i przegranych, miał przyczyny i konsekwencje, ale miał również bohaterów. Bohaterów, którzy wykazali się wielką odwagą i dokonali niesamowitych czynów — tak niesamowitych, że zapisały się na kartach historii. Wielu z nich zostało uwiecznionych na kartach z Czekoladowych Żab, na których Peter uczył się czytać. Chyba też dlatego te imiona tak bardzo utkwiły mu w głowie.

O, chociażby założyciele Hogwartu. Jako prawdziwy Gryfon Peter mógłby wychwalać pod niebiosa wszystkie przymioty Godrica Gryffindora, a w szczególności jego odwagę i zdolności pojedynkowania się, które pozwoliły mu na ochronienie swojego cennego miecza przed kradzieżą. Peter marzył, by być taki jak on — tak samo muskularny, dobrze zbudowany, niebojący się absolutnie niczego i nikogo.

Albo taki Almeric Sawbridge, znany łowca trolli, przedstawiany na kolekcjonerskich kartach jako potężny mężczyzna z mieczem w ręce, który zasłużył się pokonaniem największego znanego rzecznego potwora. 

Równie potężnym i znanym czarodziejem co Godric Gryffindor był Merlin, co prawda Ślizgon, lecz mimo to wykazujący się ogromną siłą, której Peter mu zazdrościł. Intrygowały go również przygody przeżyte u boku króla Artura; zaczytywał się w opowieściach o nich jeszcze w dzieciństwie. Jednocześnie ogarniała go gorycz na samą myśl o tym, że on sam nigdy nie zdobędzie takich umiejętności ani nie wykaże się nigdy taką odwagą. Ba, jego przyjaciele mieli znacznie większe zadatki na sławnych czarodziejów niż on.

Z rezygnacją zamknął podręcznik i położył głowę na ławce. Co najwyżej mógł śnić o potędze.

Zaraz po lekcji, ostatniej tego dnia, zamierzał udać się do biblioteki. Musiał się zabrać za pisanie wypracowania dla McGonagall, które, jak wiedział, zabierze mu koszmarnie dużo czasu. Całe to szukanie informacji w książkach i formułowanie wypowiedzi było żmudne. Nigdy też nie wiedział, od czego zacząć, albo wgapiał się w tekst, ukradkiem zajadając słodycze przyniesione prosto z Hogsmeade i nie rozumiejąc nic z tego, co czyta. Frustrowało go to, ale niezależnie od tego, jak bardzo się przykładał czy ile czasu przeznaczał na napisanie eseju, nadal marnował boleśnie dużo cennych minut.

Dzisiaj też nie miał szczęścia. Prongs zagnał wszystkich do Wrzeszczącej Chaty, twierdząc, że zbliża się pełnia, a oni tam nie posprzątali przed wakacjami. Zapowiadało się więc na to, że spędzą kilka ładnych godzin na robieniu porządku zamiast się uczyć.

Peter nie lubił tego miejsca. Nawet jeżeli wiedział, że nie zamieszkują go żadne duchy — w końcu brał udział w rozpuszczaniu plotek odstraszających śmiałków — gdy przestępował próg, nie potrafił odegnać niepokoju osiadającego na ramionach. W powietrzu unosiło się coś takiego… lepkiego, dusznego, co znacznie utrudniało wzięcie głębokiego oddechu; być może wynikało to wyłącznie z nagromadzonych stert kurzu czy braku świeżego powietrza, którego napływ zapewniłoby tylko otwarcie okien. Do tego to nieustające wrażenie bycia obserwowanym — i przebiegające po plecach dreszcze murowane.

Prongs miał rację, chata się zapuściła przez wakacje. Zalegał ją nie tylko kurz, w którym odciskały się ślady ich stóp, ale również pajęczyny. Równie nieszczęśliwie przedstawiały się stanowiące jej uposażenie meble — potrzaskane, połamane, wyjedzone tu i ówdzie przez mole. Moony zachowywał się dość agresywnie podczas każdej przemiany, nic też dziwnego, że wszystko było zniszczone. Zazwyczaj Huncwoci starali się jednak przynajmniej częściowo podreperować sprzęty i doprowadzić do stanu używalności. Teraz też właśnie od tego zaczęli. Moony zajął się rzucaniem zaklęć naprawiających, a pozostali dzielnie walczyli z kurzem oraz owadami gnieżdżącymi się w obiciach. Bez pomocy różdżek zapewne spędziliby kilka dni na pracach porządkowych, jednak nawet dzięki paru sprytnym zaklęciom prace posuwały się do przodu w dość ślimaczym tempie. Peter miał wrażenie, że w miejsce wymiecionych kupek kurzu pojawiają się nowe, jeszcze bardziej oporne na zaklęcia czyszczące, i już miał się załamać, kiedy usłyszał za sobą huk. W ślad za nim podążyła wyjątkowo dobitna wiązka przekleństw.

Odwrócił się przerażony, prawie się w trakcie tego manewru przewracając z powodu wystającej nóżki stołu. Widok malujący się pośrodku pokoju zdumiał go nawet bardziej niż hałas — w końcu rzadko się widywało Remusa Lupina uderzającego z wściekłością Merlinowi ducha winną ramę łóżka, całkiem już połamaną i bez żadnej dodatkowej interwencji.

— To nie ma sensu. To nie ma żadnego cholernego sensu. Po co naprawiać coś, co zaraz znowu zepsuję?

Peter z przerażeniem zauważył, że po ręce przyjaciela spływa krew, brzydka, ciemnoczerwona, i spływa na podłogę. Poza tym Moony zachowywał się jak zranione zwierzę, miał takie pierwotne przerażenie w oczach, że Peterowi ścisnęło się serce. Zawahał się, nie wiedząc, czy zrobić krok naprzód, próbować jakoś pocieszyć Remusa, ale Sirius po jego prawej go wyprzedził.

— Nie, Black, ani kroku dalej — wysyczał Moony, kierując w jego stronę różdżkę.  Wystrzelił z niej snop złotych iskier, co sprawiło, że Pads natychmiast się zatrzymał i uniósł ręce, by pokazać, że ma dobre intencje. — Nie chcę słuchać żadnej twojej przemowy na temat tego, że nie jestem potworem. Jestem potworem. Zamieniam się w potwora raz w miesiącu i niewiele mnie powstrzymuje przed zrobieniem krzywdy innym ludziom. A tak, przecież wczoraj na ten temat rozmawialiśmy, prawda? Więc może powinienem się spodziewać przemowy na temat tego, jak zmieniają mi się humorki? Może powinniście mnie nazywać Moody zamiast Moony… Pasowałoby o wiele bardziej. No dalej, Black, nakrzycz na mnie. Wiem, że tego chcesz.

— Moony…

Peter nie potrafił oderwać wzroku od wyprostowanego przyjaciela, zachowującego się tak dziwnie, jakby ktoś go podmienił. Normalny Moony nie był agresywny, rzadko przeklinał, a już na pewno nie groził któremukolwiek ze swoich przyjaciół. Chociaż Peter już wiele razy miał okazję obserwować te zmiany, zachodzące tuż przed każdą pełnią, i tak się bał.

— Mam tego dość, cholera jasna! Mam dość tego, że obchodzicie się ze mną jak z jajkiem przed pełnią, że zachowujecie się tak, jakbym był normalnym człowiekiem i kompletnie wam nie przeszkadzało to, że co miesiąc się zamieniam we włochatego potwora. Dlaczego… Dlaczego próbujecie naprawić coś, co jest zepsute?

Pod koniec głos zadrżał mu już zupełnie, podobnie jak ręka trzymająca różdżkę.

— Nie jesteś zepsuty, Moony — skontrował James, ale to nie on się ruszył z miejsca jako pierwszy.

Tym razem Sirius już nie dał się powstrzymać przed doskoczeniem do przyjaciela. Stanął na linii rażenia z wciąż uniesionymi w górę rękoma i spojrzał prosto w oczy Remusa, co Peter doskonale widział ze swojej pozycji przy ścianie. Z dygotem obserwował, jak Pads podchodzi coraz bliżej, aż różdżka wreszcie spoczęła na jego gardle.

— Możesz we mnie rzucić najpaskudniejszą klątwę, jaką znasz, ale to i tak nie zmieni mojego zdania. Mówiłem ci to już wczoraj wieczorem, Moony. Nie uważam cię za potwora. Żaden z nas nie uważa cię za potwora. Owszem, masz futerkowy problem, ale co z tego? Nie czyni cię to ani odrobinę mniej człowiekiem. Jesteś najbardziej ludzkim człowiekiem, jakiego znam. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

— Mówiłeś to już wiele razy, Black, ale jakoś to mnie nie dociera — stwierdził sarkastycznie Remus, wzmacniając uścisk na rączce różdżki. — Może dlatego, że jestem potworem. Za kilka godzin się w niego zamienię i będę próbował was wszystkich pozabijać.

— Mówiłem to już wiele razy, prawda, więc aż dziwne, że jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie mam zamiaru odchodzić. Ani ja, ani James, ani Peter. I będę powtarzał do skutku, że ani trochę mnie nie obchodzi to, że zamieniasz się w wilkołaka. Nie czyni cię to potworem.

Remus roześmiał się gorzko.

— Co w takim razie uczyniłoby mnie potworem, Black?

— Zrobienie komuś krzywdy. Zabicie kogoś. Celowe.  Ty nie byłbyś w stanie skrzywdzić nawet muchy. 

Teraz w ślad za szyderczym uśmiechem podążyły wzruszenie ramion i wypowiedziane dość niedbale słowa:

— Czy mam ci przypominać, że wilkołaki to z natury mordercze stworzenia? W rankingu Ministerstwa Magii otrzymały kategorię przynależną najbardziej niebezpiecznym stworzeniom na świecie. To chyba o czymś świadczy, prawda?

— Ile osób w takim razie zabiłeś, hm?

Peter nie rozumiał, jak Syriusz mógł stać tak spokojnie nawet z różdżką na gardle, jak mógł w ogóle tak racjonalnie i chłodno dobierać słowa. On sam dygotał ze strachu, a przecież od Remusa dzieliło go ładnych parę metrów!

— Może i nikogo nie zabiłem, ale was zraniłem, i to wielokrotnie. Chyba mi nie powiesz, że przebywanie tutaj ze mną jest bezpieczne? Gdyby było, dostałbym pewnie jeden X w klasyfikacji Ministerstwa…

— Zapominasz o jednym szczególe: jesteśmy tutaj, bo tego chcemy. Znamy konsekwencje i mimo to chcemy ci dotrzymać towarzystwa. Krzywdzisz nas, kiedy nas odpychasz, nie wtedy, gdy nas rzeczywiście fizycznie ranisz. Poza tym mam wrażenie, że osobą, którą najbardziej krzywdzisz, jesteś ty sam.

— Nie krzywdzę siebie samego.

Sirius przechylił głowę; w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

— Och, nie? Bo wydaje mi się, że próbujesz się ukarać za coś, na co nie masz wpływu. Krzywdzisz samego siebie myśleniem, że jesteś potworem.

— Mam wrażenie, że wpadasz w pułapkę logiczną, Black. Mówisz, że nie jestem potworem, a jednak się w niego zamieniam podczas każdej pełni. Czym w takim razie twoim zdaniem jestem?

— Jesteś człowiekiem — zabrzmiała odpowiedź Siriusa, dostarczona bez żadnego wahania. — Owszem, zamieniasz się w wilkołaka, ale to nie znaczy, że jesteś potworem i że powinieneś się takowym nazywać z powodu paru nocy spędzanych w innej postaci. Ja się zamieniam w psa — czy czyni mnie to choć odrobinę mniej człowiekiem?

— Nie, ale ty się zamieniasz w psa z własnej woli.

Na te słowa Sirius uśmiechnął się szeroko jak kot zadowolony z tego, że mysz wpadła w pułapkę — nawet jeśli to on mógł w każdej chwili oberwać jakimś wymyślnym zaklęciem, których, jak wszyscy Huncwoci doskonale wiedzieli, Remus miał w zanadrzu naprawdę dużo.

— Skoro zamieniasz się w wilkołaka wbrew twojej woli, nie z twojej winy, to dlaczego się o to obwiniasz? To absolutnie nie twoja wina, że Greyback cię ugryzł. Nie jesteś potworem, Moony. 

— Powinienem być chyba pod wrażeniem twojego uporu, Black.

Był to moment, kiedy wreszcie różdżka opuściła gardło Siriusa. Ręka Remusa opadła bezwiednie, drżąc, i Pads natychmiast ją pochwycił. Splótł ze sobą ich palce, przysunął się też jeszcze bliżej, tak blisko, by móc położyć dłoń na policzku Remusa. Na jego usta wypełzł leniwy uśmiech.

— Cóż mogę powiedzieć? Jesteś wyjątkowym wilkołakiem, Remusie Lupinie.

Moony podniósł głowę, by napotkać wzrok Siriusa, i było w tej wymianie spojrzeń coś takiego, że Peter zadrżał. Miał wrażenie, że przekazują sobie w ten sposób znacznie więcej, niż zdołaliby to zrobić za pomocą słów, i była to wymiana znacznie intensywniejsza niż cokolwiek, co Peter w życiu widział. Trochę jakby przeskakiwały między nimi iskry albo… Nawet nie potrafił opisać tego uczucia, ale wydawało mu się tak osobiste, tak… intymne, że zarumieniony musiał opuścić wzrok. Poczuł się jak intruz.

Na szczęście ten dziwny moment przerwał James, nieco obcesowo kładąc rękę na ramieniu Remusa, na co Sirius opuścił własną dłoń. Nie odsunął się jednak, nie wypuścił też z uścisku ręki Remusa, trochę jakby chciał go chronić.

— Pads ma rację, Moony. Nie naprawiamy cię, tylko próbujemy ci pomóc — powiedział, posyłając uśmiech w stronę Remusa i najwyraźniej ignorując powstałe między nim a Siriusem napięcie. — To normalne, że masz wątpliwości, zwłaszcza teraz, tuż przed pełnią. Jesteśmy tu po to, żeby ci pomóc, żebyś nie przechodził przez to wszystko sam.

— Dlaczego…

— Jesteś naszym bratem, Moony. 

Głos Remusa odrobinę załamał, nawet przy tym jedynym wypowiedzianym słowie, ale Petera o wiele bardziej zaskoczyły spływające po jego twarzy łzy, widoczne w miękkim, odrobinę przyćmionym świetle otulającym pokój. Jasne, nie był to pierwszy raz, kiedy Peter w ogóle widział go płaczącego — prędzej czy później każdy z Huncwotów przeżywał taki moment, w tym sam Peter — ale mimo wszystko… Moony rzadko płakał nawet wtedy, gdy się budził po przemianie, nawet gdy bolało go całe ciało, a jednak poruszyły go zwyczajne słowa, zwyczajna przysięga przyjaźni i najprawdziwszej gryfońskiej lojalności.

Z drugiej strony pewnie nie była to taka zwyczajna przysięga, uznał Peter po chwili zastanowienia, bo za słowami podążało prawdziwe uczucie braterstwa. James wcale nie kłamał; ich życia były ze sobą ściśle, nierozerwalnie związane. Mocniej niż więzami krwi.

Petera przeszedł dreszcz, jednak dzielnie i gorliwie przytaknął słowom przyjaciół. Przydreptał nawet bliżej, po czym położył pulchną łapkę na ramieniu Remusa. Może i nie miał w sobie tyle odwagi, co pozostali Huncwoci, lecz również chciał okazać swoje wsparcie. Moony na to zasługiwał.

— Dziękuję. — Moony wyczarował sobie chusteczkę i hałaśliwie się w nią wysmarkał, po czym wymamrotał: — Naprawdę na was nie zasługuję, ale dziękuję.

Gdy się już nieco uspokoili, wrócili do sprzątania chaty. Nie pozostało już tego zbyt dużo, poza tym rozmowa przydała wszystkim energii, więc uwinęli się całkiem szybko. Może i nie udało im się wyczyścić pomieszczenia na błysk — do tego potrzeba by było chyba szorowania wszystkiego silnymi środkami sprzątającymi — ale przynajmniej naprawili połamane sprzęty, pozbyli się ton kurzu oraz pajęczyn, naprawili zamek w drzwiach, odświeżyli też trochę wiszące na ścianach stare obrazy. Koniec końców izba wyglądała całkiem porządnie, chociaż Peter i tak nie mógł się pozbyć złego przeczucia wiszącego mu na karku. Zamierzał jak najprędzej się wynieść z powrotem do zamku, lecz ku jego niezadowoleniu James go powstrzymał.

— Słońce zachodzi — stwierdził, wyglądając przez częściowo zabite deskami okno. Dla potwierdzenia swoich słów użył zaklęcia zegarowego, by się zorientować co do godziny. — Niedługo będzie widać księżyc. Nie ma sensu już wracać.

Peterowi nie pozostało nic innego jak tylko przytaknąć i markotnie osiąść w kącie. Zupełnie jakby czekali na egzekucję, pomyślał ze wstrętem. Jedno spojrzenie na wpatrującego się smętnie w sufit Remusa sprawiło, że pożałował swojej irytacji.

Sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu kanapek — jak pamiętał, schował je zaraz po wyjściu z obiadu. Ostała się tylko jedna, lecz musiała chwilowo wystarczyć. Zjadł ją aż za szybko i wylizał wszystkie okruszki, nadal jednak był głodny. Na swoje nieszczęście nie miał przy sobie nic więcej do jedzenia. Ogarnęła go czarna rozpacz.

Zapowiadała się długa noc.



🐀🐀🐀

Nie mam pojęcia, dlaczego pisanie tego opowiadania idzie mi tak opornie... 😅 Mam nadzieję, że mi wybaczycie powolny rozwój akcji i wracanie ciągle do tych samych wątków, ale wydaje mi się, że są bardzo ważne w kontekście pokazania więzi między Huncwotami oraz psychologicznego rozwoju poszczególnych bohaterów. Chyba też przez to prędko łani nie skończę 😂

Przy tej okazji chciałam spytać, czy interesuje Was playlista oraz obrazki powiązane z  opowiadaniem? Słuchacie piosenek podczas czytania rozdziałów? Interesują Was ich fragmenty wrzucane na początek rozdziału? Przeglądacie listę piosenek udostępnianą przez autora? Przeglądacie kolekcje estetycznych obrazków/zdjęć/memów? 😅 Dopytuję, ponieważ jestem ciekawa, czy ta kwestia ma dla Was znaczenie i czy sama mam udostępniać więcej piosenek czy obrazków/zdjęć powiązanych z łanią. Mam świadomość tego, że Wattpad pod tym względem jest  zupełnie inny i dodaje się tam łatwiej wszelkie multimedia 😅 

Powinnam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy: z nieznanego mi wcześniej powodu nie mogłam dodawać komentarzy, ale wczoraj odkryłam, że ten błąd najwyraźniej został naprawiony i odpowiedziałam na wszystkie zaległe! Najmocniej dziękuję za każdy ❤️ 

I na koniec przypominam, że łania jest też na Wattpadzie, gdyby komuś było wygodniej czytać ją właśnie tam 🌙


Trzymajcie się cieplutko, do następnego ❤️

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje