Lista kandydatów do drużyny quidditcha zawierała już trzynaście nazwisk. Zaskoczenie Jamesa wzięło górę i Gryfon musiał przetrzeć okulary, żeby się upewnić, że na pewno dobrze policzył. Podpisy nadchodziły w tempie iście żółwim, więc taka ilość chętnych była dla niego sporym zaskoczeniem i zdecydowanie poprawiła mu humor. Może jednak ich tegoroczna drużyna miała jakiekolwiek szanse na zwycięstwo po poprzednim paśmie porażek — o ile, rzecz jasna, wśród tych trzynastu kandydatów znajdą się tacy, którzy rzeczywiście potrafią dobrze grać.
Wyjątkowo nie potrzebował kawy, żeby się całkiem rozbudzić, chociaż zazwyczaj o tej godzinie jego umysł jeszcze nie funkcjonował specjalnie dobrze; tyle dobrego, że podczas biegania nie trzeba specjalnie myśleć.
Wrześniowe poranki stawały się coraz zimniejsze i wilgotniejsze, zwłaszcza w Szkocji, lecz James nie miał zamiaru się poddawać. Wybiegł prosto na chłodne powietrze, przekonując się, że wiatr wyjątkowo nieludzko zaczyna smagać w twarz. Zaczął od zwyczajowej rozgrzewki, a potem ruszył w stronę plaży. Tam odrobinę zwolnił, by podziwiać spokojne wody jeziora oraz dopiero wschodzące słońce, po czym ruszył w lewo, w stronę Zakazanego Lasu. Nie zamierzał wbiegać do puszczy, lecz ruszył wzdłuż granicy wyznaczanej przez drzewa, w stronę chatki Hagrida, mając nadzieję na to, że może jeszcze udałoby mu się obiec dokoła stadion quidditcha, zanim będzie musiał wracać na śniadanie. Szybko przekonał się, że z tych planów raczej nic nie wyniknie, bo drogę zastawił mu Kieł. Chciał się bawić, jak to szczeniak; za każdym razem domagał się, by James rzucał mu patyki do aportowania. Również i tym razem złożył pod stopami Jamesa ośliniony kijek, najwyraźniej dopiero co ukradziony z lasu, i nie zamierzał się wcale przesunąć. Patrzył zresztą tak błagalnie, że James nie potrafił mu odmówić. Rzucił patyk najdalej, jak potrafił, i korzystając z chwilowego rozproszenia uwagi Kła, potruchtał w stronę chatki Hagrida.
Hagrid już również nie spał. Krzątał się nieopodal dyniowych grządek, nucąc jakąś dziwną melodię i zajmując się czymś, co wyglądało trochę jak puszki pigmejskie z kolcami.
— Dzień dobry, Hagridzie.
Olbrzym aż podskoczył, wypuszczając z ręki metalową puszkę.
— Cholibka, James — powiedział z wyrzutem. — Zdecydowaniem się tu ciebie nie spodziewał o tej porze. Znowu knujesz coś nidobrego?
James przeczesał włosy i poprawił zsuwającą się z nich białą opaskę.
— Nie, właściwie to nie. Tylko biegałem. Co robisz?
— Chciołem włośnie nakarmić dziergatki. Zamierzom pokazoć je trzyciorocznym. Są urocze, no nie? Są dalekimi krewnymi pufków pigmejskich, wyglądają w zasadzie jak one, pomijając kolce. Pokazują je tylko wtedy, gdy się boją, taki mechanizm obronny. Poza tym są naprawdę urocze.
Wyjątkowo słowa Hargida zawierały całkiem sporo prawdy. Gdyby się pominęło kolce, siedzące w klatce dziergatki rzeczywiście były urocze. Miały duże ślepia, z tęczówkami w dość nietypowych kolorach: granatowym albo czerwonym, i wyglądały jak otulone mięciutką, białą warstwą puchu. Spomiędzy tegoż puchu wystawały całkiem ostre kolce; gdyby nie one, można by było zaklasyfikować dziergatki do stworzeń całkiem nieszkodliwych.
— Są… intrygujące. Czy one tak cały czas z tymi kolcami…?
— Nie. Bojo się obcych.
— Ach.
James załapał aluzję i wycofał się o kilka kroków, starając się usunąć z pola widzenia puchatych stworzeń. Poskutkowało to jedynie częściowo, bo tylko niektóre schowały kolce, upodabniając się do kłębków wełny. Hagrid otworzył drzwiczki klatki i wsypał do rozstawionych na dnie misek całkiem obfitą ilość czegoś, co wyglądało jak posklejane jakąś breją ziarenka z dodatkiem iglastych gałązek.
— Jedzą pszenice z jałowcem i owsiankową breją — wyjaśnił Hagrid, gdy już na powrót zamknął klatkę i dołączył do Jamesa. — Podobno lubią też szczury, ale tegom nie sprawdzał.
James spojrzał krytycznie na zajadające się dziergatki. Właściwie nie wyglądały, jakby były w stanie zmieścić w sobie jakiekolwiek części ciała szczurów, ale może jednak wypadałoby uprzedzić Petera, by czasem nie podchodził w pobliże chatki Hagrida podczas kolejnej pełni.
— Nie wyglądają…
— Ty też ni wyglądasz na największego urwisa, jakiego Hogwart widział.
— Cóż, racja. — James parsknął śmiechem. — Skoro o tym mowa… Hej, Hagridzie, czy mógłbyś mi wypożyczyć kilka dziergatek…? Zwrócę je w nienaruszonym stanie.
W jego głowie już powstawał plan na kolejny fenomenalny kawał. Musiał tylko to obgadać z przyjaciółmi i może byliby w stanie wcielić pomysł w życie jeszcze tego samego dnia; wymagałoby to co prawda odrobiny wysiłku, ale…
— Możesz, jeżeli nie stanie im się żodna krzywda. Przyjdź po zajęciach. — Resztę wymamrotał bardziej do siebie niż do Jamesa: — Prawdopodobnie będę tego żałować.
— Dziękuję, Hagridzie!
James się rozpromienił i poklepał Hagrida po ramieniu.
— Chcesz wpaść na herbatkę przed śniadaniem?
— Może innym razem. Powinienem już wracać do zamku, bo przed śniadaniem muszę jeszcze wziąć prysznic. Wpadnę po lekcjach. Do zobaczenia, Hagridzie!
Nawet po zimnym prysznicu dopisywał mu wyjątkowo dobry humor, więc pogwizdywał podczas całej drogi na śniadanie; nie dało się tego samego powiedzieć o ziewającym dyskretnie Syriuszu, który nawet nie zdążył rano ułożyć swoich poczochranych od snu włosów, czy milczącym, zamyślonym Remusie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy zobaczył machającą ku nim Dorcas, siedzącą na swoim zwyczajowym miejscu przy stole Gryfonów. Obok, jak zwykle, przykucnęła Lily, zaczytana już w porannej gazecie i trzymająca w prawej ręce łyżkę pełną owsianki. Cokolwiek czytała, zaintrygowało ją to tak bardzo, że zupełnie zapomniała o jedzeniu. Z kolei Alice żywo dyskutowała z Frankiem, który porzucił na jej rzecz stół Hufflepuffu.
James bez ceregieli zajął miejsce obok Lily i zerknął jej przez ramię. Artykuł, który czytała, najwyraźniej dotyczył korupcji w Ministerstwie Magii, więc James zaintrygowany wrócił do pierwszego akapitu. Zdążył dotrzeć do drugiego, zanim Lily złożyła gazetę, wydając z siebie pomruk niezadowolenia.
— To dzisiejsze wydanie? — spytał.
— Nie. Wczorajsze. Nie ma nic na temat Corinne, więc albo nie zdążyli tego opublikować, albo rzeczywiście ktoś bardzo starannie tuszuje sprawę. Hej, Dorcas, dostałaś już odpowiedź od twojego ojca?
— Jeszcze nie, ale lada dzień powinna nadejść. On szybko odpisuje, więc może nawet dzisiaj… Dowiemy się, jak mniemam, za dokładnie dwie minuty. No, patrzcie, awangarda poczty już nadlatuje.
Dorcas miała rację; pierwsze sowy już wlatywały przez okna, a w ślad za nimi podążały kolejne. W pierwszych dniach szkoły zawsze przychodziło dużo listów, bo wtedy jeszcze wszyscy mieli siły na ich pisanie. James też jednego wypatrywał, choć nie spodziewał się, by miał dotrzeć właśnie dzisiaj, prędzej na początku przyszłego tygodnia, dlatego się niemało zdziwił, gdy przed jego talerzem wylądowała sowa śnieżna należąca do jego rodziców. Odwiązał od jej nóżki pakunek i pogłaskał zwierzę po łebku; zawsze się domagało pieszczot, zanim odlatywało do sowiarni. Zajął się najpierw przyczepionym do paczki listem w kremowej kopercie. Ojciec napisał całkiem obszerną odpowiedź na jego prośbę, dokładnie wyjaśniając, co powinien zrobić z przesłanym eliksirem, i w dodatku nie zapytał o powód, dla którego James prosił o pomoc. To matka zasypała go milionem pytań, dopisanych na końcu listu jej charakterystycznym, nierównym pismem — pytań iście matczynych, dotyczących tego, czy jej ukochany syn je wystarczająco dużo, czy podobają mu się lekcje i czy się nie przemęcza na treningach. Nieodmiennie go bawiło, jak się nad nim rozczulała, chociaż przecież już dawno skończył siedemnaście lat i był pełnoletni; najwyraźniej do rodziców jeszcze to nie dotarło. Nie rozpakował samej przesyłki, lecz podejrzewał, że poza eliksirem znajduje się tam również całe stadko słodyczy oraz najlepszych wypieków jego matki.
Nie był jedyną osobą, która dostała jakąś przesyłkę. Poza nim również Lily, Dorcas i Remus czytali własne listy; nawet zachmurzony dzisiaj Syriusz dostał paczkę i otworzył ją zaraz po tym, jak udało mu się ujarzmić włosy za pomocą różdżki. James natychmiast musiał stłumić uśmiech, bo oczy Syriusza rozbłysły, gdy tylko zobaczył nieprzebrane ilości swoich ulubionych słodyczy, bez wątpienia dzięki uprzejmości pani Potter, oraz kartkę z serdecznymi pozdrowieniami, równie matczynymi jak w przypadku Jamesa pytaniami, czy aby na pewno je wystarczająco dużo, oraz życzeniami powodzenia w nowym roku szkolnym.
Wzrok Jamesa prześlizgnął się w stronę Remusa, który dopiero co skończył czytać własną korespondencję i teraz spoglądał na cieszącego się jak dziecko Syriusza. Na jego twarzy pojawił się ten miękki, ciepły uśmiech, który posyłał Syriuszowi zawsze wtedy, gdy myślał, że nikt go nie widzi. No cóż, mylił się. To było zresztą całkiem urocze; James zresztą mógłby przysiąc, że on patrzy na Lily dokładnie w ten sam sposób, tyle że wcale się z tym nie krył. Remus już zresztą wyglądał znacznie lepiej — zadrapania, których zawsze się dorabiał w czasie pełni, już się zagoiły; było to w gruncie rzeczy zaklęte koło, bo ledwo jedne rany znikały, zaraz się pojawiały nowe, czasem mniej widoczne, czasem bardziej. Poza tym prawdopodobnie już niedługo będą musieli się przygotowywać do kolejnej pełni; James nie znał jej dokładnej daty, ale mógł to poznać po napięciu widocznym na twarzy Remusa za każdym razem, gdy nikt na niego nie patrzył. A może była to kwestia nasilających się przed każdą przemianą koszmarów, występujących na przemian z nieprzespanymi nocami? Może wszystkiego na raz.
James zerknął na Lily. Marszczyła brwi nad kilkoma kartkami papieru; wpatrywała się w nie tak, jakby usiłowała rozwiązać jakiś niezwykle złożony problem. James nie miał całkowitej pewności, ale wydawało mu się, że w jej zielonych oczach zamigotało rozczarowanie, gdy dotarła do ostatniego akapitu i podpisów, które musiały należeć do jej rodziców. Nie potrafiła zbyt dobrze ukrywać własnych uczuć i James wiele razy zastanawiał się, czy ona w ogóle zdaje sobie z tego sprawę.
Nie mogąc znieść jej smutku, pochylił się w jej stronę i wyszeptał:
— Pamiętasz o mojej propozycji, Płomyczku?
— Jakiej propozycji?
Mógłby przysiąc, że pod wpływem tych przepięknych zielonych oczu na moment stanęło mu serce. Starał się to zamaskować, kiedy sięgał w stronę twarzy Lily i nawijał sobie na palec kosmyk jej włosów.
— Tej związanej z kolorem twoich włosów. Że, no wiesz, napiszę do ojca i poproszę go o pomoc z przywróceniem naturalnego koloru aktualnie rudym włosom. — Przytaknęła, więc dodał: — Ojciec mi dzisiaj odpisał. Jeśli chcesz, możemy się tym zająć po lekcjach.
Jej oczy rozbłysły i mógłby przysiąc, że gdyby nie mieli widowni, rzuciłaby mu się na szyję. Uśmiechnął się.
— Jasne. Chętnie. Co chcesz w zamian?
— Jeszcze nie wymyśliłem.
Lily wyglądała tak uroczo, gdy przygryzała wargę, że James naprawdę był gotów zejść na zawał tu i teraz. To powinno być zabronione, naprawdę. Z wahaniem wypuścił z rąk jej włosy, choć najchętniej by wcale tego nie robił. Najchętniej to w ogóle by ją pocałował, nie zważając na obecność wszystkich dokoła.
— Daj znać, gdy już wymyślisz.
Przytaknął.
— W takim razie po lekcjach w łazience prefektów…?
Zgodziła się od razu, choć sądził, że będzie protestować przeciwko jego obecności i powie coś w stylu, że poradzi sobie sama. Jednak tego nie zrobiła, tylko pochyliła głowę nad własnym śniadaniem, ledwo radząc sobie z rumieńcem pokrywającym jej policzki. Uosobienie uroczości, nie inaczej. James uśmiechnął się do siebie. Już się nie mógł doczekać tego, aż zostaną sami.
— Słuchajcie tego! — Nawet gdyby Lily chciała coś powiedzieć, jej słowa bez wątpienia zagłuszyłby krzyk Dorcas. Kolejne słowa już jednak, na szczęście, dziewczyna wypowiedziała znacznie ciszej, pochylając się w stronę przyjaciół z listem w dłoni. — Przepraszam. Ojciec mi odpisał. Napisał, że nie może zdradzić zbyt wielu szczegółów, ale spotka się ze mną w sobotę wieczorem za pośrednictwem sieci Fiuu. To dziwne, nie sądzicie? To musi być jakaś grubsza sprawa, skoro nie mógł mi tego napisać, tylko chce przekazać osobiście.
— Może to nie jest nic złego — mruknęła Lily. — Może po prostu wymaga to za dużo pisania i wyjaśniania. Czasem łatwiej opowiedzieć takie rzeczy na żywo niż za pomocą listu. Jest prościej.
Dorcas skrzywiła się, nieprzekonana, choć bardzo chciała uwierzyć w zapewnienia przyjaciółki.
— Wcale mi się to nie podoba.
— Naprawdę się spodziewasz, że śmierć nastolatki będzie przyjemnym tematem do rozmów?
Remus wywrócił oczami, zupełnie nie mogąc się powstrzymać przed sarkastycznym komentarzem.
— Nie, oczywiście, że nie, po prostu wydaje mi się, że coś tu śmierdzi i to sprawa znacznie poważniejsza, niż nam się wydaje.
— Nie ma co gdybać, Dorcas. — Lily wzięła do ust solidną porcję owsianki i poklepała przyjaciółkę po ramieniu. — Porozmawiasz jutro z ojcem, to na pewno wszystkiego się dowiesz. Na tym etapie mamy za mało informacji, by osądzać sytuację.
— I to są mądre słowa!
— Bardzo się cieszę, ale jednak mógłbyś przestać we mnie celować różdżką, Black.
— Przepraszam, królowo.
Syriusz czym prędzej usunął z pola widzenia swoją różdżkę, wsuwając ją z powrotem w niedbałego i naprędce zrobionego koka, który i tak jakimś cudem wyglądał perfekcyjnie. Zupełnie się przy tym nie przejął sypiącymi się z końcówki złotymi iskrami; różdżka często na początku dnia bywała w złym humorze.
— Dobrze wiesz, Black, że królowa ze mnie żadna… Cholera! Już wpół do dziewiątej! Muszę lecieć, umówiłam się z profesorem Flitwickiem na piętnaście minut przed początkiem zajęć… Do później!
Lily zniknęła, nie czekając nawet na odpowiedzi przyjaciół. Nikogo zresztą jej nagłe odejście nie zdziwiło, bo w ciągu sześciu lat ich nauki w Hogwarcie Lily całkiem regularnie się odłączała, by porozmawiać z nauczycielami lub pójść do biblioteki.
— No dobra, panowie, królowa sobie poszła, więc Rogacz może nam przedstawić swój wspaniały plan…
— Czy to ten moment, kiedy powinienem sobie zatkać uszy lub też odejść od stołu? — Remus uniósł brwi, zerkając na pochylonych ku sobie Jamesa, Syriusza oraz Petera. — Ponoć w tym roku dostałem posadę Prefekta Naczelnego, ale któż wie…
— Luniaczku, pomagałeś nam tyle razy, że chyba ten jeden raz więcej cię nie zbawi, na litość Merlina. Poza tym wystarczy, że egzekucją planu zajmie się jedna osoba, pozostali nie będą musieli nawet kiwać palcem. Nikt nie zostanie złapany.
Remus upił kolejny łyk swojej czarnej jak noc kawy, w dalszym ciągu patrząc na przyjaciół z dużą dozą niedowierzania.
— Czy mam ci przypominać, Rogaczu, o tym, jak w zeszłym roku wymyśliłeś ten swój genialny plan z zapchaniem wszystkich szkolnych zlewów i wypływającymi z nich wężami i przy okazji również się zarzekałeś, że nikt absolutnie nie zostanie złapany? Ja do dzisiaj pamiętam tamten srogi szlaban i minę profesor McGonagall, jak nas złapała. Wolałbym dotrwać do końca roku, wiesz?
— Przecież te węże były tylko iluzjami, więc już bez przesady. Nie zrobiły nikomu krzywdy. Ten pomysł ci się spodoba, obiecuję. Na co mam przysiąc, byś mi uwierzył, że tym razem nikt nie dostanie żadnego szlabanu?
— Pozwól, że sam ocenię, czy mi się ten pomysł spodoba, czy nie. Mów.
James wyszczerzył się, przekonany, że już ma zwycięstwo w garści.
— Hagrid sprowadził do zamku dziergatki, tak w ramach lekcji opieki nad zwierzętami, i mam pomysł, żeby je wykorzystać.
Im dłużej mówił, tym bardziej się rozjaśniały twarze pozostałych Huncwotów, nawet nieprzejednanego Remusa. Jako że nikt nie wyraził sprzeciwu, postanowiono zacząć wcielać plan w życie już pod wieczór.
🦌
James nie rozumiał, dlaczego prefekci tak rzadko korzystali z wybudowanej specjalnie dla nich łazienki. No dobrze, być może niechęć do chodzenia po Hogwarcie w piżamie była jakimś argumentem, ale rozkosze pomieszczenia mogły z nawiązką wynagrodzić wszelkie niedogodności. Nie chodziło wcale o rozmiary łazienki ani lśniące bielą kafelki, ale o wyłożoną marmurem wannę pośrodku pomieszczenia, zasługującą właściwie na miano basenu. Dodatkowy luksus stanowiły kurki z przeróżnymi płynami do kąpieli o rozmaitych zapachach oraz kolorach. Płyny te z całą pewnością miały magiczne właściwości, bo niektóre, jak James wiedział, doskonale sprzyjały relaksacji po ciężkim treningu, niektóre zaś koiły ból, jeszcze inne znakomicie poprawiały humor. Właściwie za każdym razem, kiedy tutaj przychodził, trafiał na zupełnie inną kombinację, wyjątkowo dopasowaną do jego aktualnych potrzeb. W gruncie rzeczy wcale nie powinno go to dziwić; magia przecież w Hogwarcie tkwiła nawet w ścianach, więc zaczarowanie łazienki nie powinno być szczególnie dużym problemem.
Postawił przy brzegu kolbę z jasnoróżowym płynem i odwrócił się w stronę Lily. Stała nieopodal drzwi, wpatrując się w czeszącą się na wbudowanym w ścianę witrażu syrenę. Syrena, swoją drogą, była ruda i całkiem piękna jak na namalowany na szkle obraz, więc nic dziwnego, że przyciągała wzrok. James poświęcił jej zaledwie przelotne spojrzenie, bo stojąca przed nim fioletowowłosa dziewczyna wyglądała znacznie ładniej.
— Gotowa? — spytał cicho, w nerwowym geście targając sobie włosy.
Lily przytaknęła. Sięgnęła po jeden z puchatych ręczników spoczywających na półce i podeszła do Jamesa, równie niepewna jak on sam. Miała na sobie białą koszulkę z kreskówkowym kotem i dżinsy, więc James nie mógł się powstrzymać przed podziwianiem jej figury.
— Jak chcesz to zrobić?
— Najlepiej by było, gdybyś wskoczyła do wody i wtedy…
Gdy Lily zrobiła krok w tył, wystraszona, znowu skojarzyła mu się z przerażoną sarenką. Zaintrygowało to, że jej odwaga zdawała się zanikać, gdy Lily poruszała się po niepewnym gruncie. Jednocześnie miał ochotę się przekląć, bo na wyskakiwanie z tak dwuznacznymi propozycjami było cokolwiek za wcześnie.
— Może będzie lepiej, jeśli sama sobie umyję włosy…
— Chcę ci pomóc. — Zawahał się na moment. — Tak będzie najprościej, bo wiem, jak to zrobić. Obiecuję, że nie będę patrzeć. Napuścimy do wody bąbelki i nawet nic nie zobaczę, okej?
— Umycie włosów eliksirem raczej nie jest zbyt skomplikowane.
— Używanie odżywek do włosów też raczej nie jest zbyt skomplikowane, a jednak udało ci się jakimś cudem przefarbować włosy.
Był pewien, że Lily go przeklnie za te ociekające sarkazmem słowa, lecz ku jego zdumieniu kąciki jej ust się uniosły, jakby walczyła z uśmiechem. Uznał to za małe zwycięstwo i sam się rozpromienił.
— To był cios poniżej pasa. Masz rację. No dobrze. Wejdę do wody, ale jeżeli cię przyłapię na podglądaniu, rzucę na ciebie taką klątwę, że się nie pozbierasz do końca roku, rozumiemy się?
— Doskonale.
Prawdę mówiąc, teraz zgodziłby się naprawdę na wszystko.
Wobec takiej deklaracji Lily już nie miała wyjścia. Zaczekała, aż wanna się napełni płynem o miętowym kolorze oraz bąbelkami. Dopiero gdy tych ostatnich unosiły się na powierzchni już dwie warstwy, a James się odwrócił do niej plecami, Lily pozbyła się swoich ubrań. Na wszelki wypadek owinęła się ręcznikiem — gdyby Jamesowi jednak przyszło do głowy podglądanie — po czym starannie złożyła rzeczy w kostkę. Upewniwszy się, że pozycja Jamesa nie zmieniła się ani na jotę, zrzuciła okrycie. Wskoczyła do wody zupełnie bezładnie, bez gracji, którą na pewno posiadała siedząca na witrażu ponad basenem syrena. Odkryła, że woda jest przyjemnie ciepła oraz kojąca, a ponadto bąbelki całkiem zakrywają jej ciało. Dopiero wtedy pozwoliła Jamesowi się odwrócić.
James spojrzał na nią tylko przelotnie, zanim sam zaczął się rozbierać.
— Co ty wyprawiasz?!
— Nie bój się, Płomyczku. Mam plan. Chciałem tylko… Możesz spojrzeć. Mam na sobie gacie.
Lily odrobinę rozsunęła palce i odetchnęła z ulgą, stwierdziwszy, że James mówi prawdę. Mimo to pożałowała nawet tego jednego ukradkowego zerknięcia, bo sam widok półnagiego Jamesa mógł przyprawić o zawał: szeroki tors i te doskonale wyrzeźbione mięśnie, z pewnością będące efektem długoletniego trenowania quidditcha… Czym prędzej spuściła wzrok.
Całe szczęście, że James sam ją wybawił od tej męki. Usadowił się na brzegu basenu, położył stopy na jednym ze stopni, po czym skinął palcem na Lily, kusząc ją, by podpłynęła bliżej. Kiedy nie zrobiła tego od razu, dodał:
— Przecież nie zrobię ci krzywdy, Płomyczku. Obiecałem, że ci pomogę z włosami, prawda? Czy możesz mi choć trochę zaufać?
Nie wiedziała, co ją przekonało bardziej: te zupełnie miękkie słowa czy pełne błagania orzechowe oczy. W każdym razie dała się skusić i chwyciła wyciągniętą rękę Jamesa, nieco szorstką, lecz zadziwiająco ciepłą. Pozwoliła, by przyciągnął ją do siebie. Łagodne pchnięcie zmusiło ją do zajęcia miejsca na jednym ze środkowych stopni, plecami do Jamesa — na tyle nisko, by woda sięgała jej do obojczyków, ale na tyle wysoko, by mogła się praktycznie położyć na jego wyciągniętych nogach.
— Wygodnie ci?
To było całkiem miłe z jego strony, że spytał, i Lily zamruczała na znak aprobaty.
James zaczął od zmoczenia jej włosów, starając się, żeby ani jedna kropla wody nie wpłynęła przypadkiem do oczu. Dopiero wtedy zabrał się za staranne nakładanie eliksiru na wilgotne kosmyki. Wywar właściwie przypominał swoją gęstością zupę czy nawet krem, więc łatwo się go rozprowadzało po włosach. Pachniał bzem — nie na tyle, by się zakręciło w głowie, lecz całkiem relaksująco. James zupełnie się nie spieszył z rozcieraniem go, głównie dlatego, że włosy Lily były imponująco długie. Nie przyznałby się jednak nikomu, że miał ku temu również drugi powód: nacieszenie się tym dotykiem. Nie sądził, by było mu jeszcze kiedykolwiek w życiu dane dotknąć jedwabistych włosów Lily i nie oberwać upiorogackiem.
Z zadowoleniem stwierdził, że dziewczyna w pewnym momencie zamknęła oczy i nawet nie patrzyła, jak fioletowa farba spływa z jej włosów, odsłaniając ognisty kolor. Resztki nieudanego eksperymentu znajdowały się teraz w wodzie, tworząc na jej powierzchni kolorową warstwę, i James właściwie już nie musiał się specjalnie wysilać. Rozczesywanie oraz głaskanie odrobinę poczochranych kosmyków nie wiedzieć kiedy przeszło w delikatny masaż głowy. Lily nie potrzebowała dużo czasu, by zacząć mruczeć jak kot, w dodatku znacznie się zrelaksowała. Chyba właśnie to było dla Jamesa największym wyróżnieniem, bo oznaczało, że nieuchwytny Płomyczek mu jednak ufał, przynajmniej w jakimś stopniu. Z zamkniętymi oczami wyglądała słodko, choć bezbronnie, i wezbrała w nim dziwna czułość, więc pozwolił chwili trwać jeszcze dłużej.
Tymczasem syrena widniejąca na witrażu cierpliwie siedziała na kamieniu i rozczesywała sobie włosy, nie wypowiadając ani jednego słowa komentarza.
🦌🦌🦌
(Spóźnione) Wesołych Świąt!
Ah, nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam widząc Twój blog! :) Miło mi widzieć, że ktoś jeszcze pisze aktualnie historię o huncwotach, zazwyczaj trafiałam na blogi bardzo stare, albo opuszczone
OdpowiedzUsuńBędę zaglądać, naprawdę strasznie się cieszę, że trafiłam na trwające opowiadanie i mogę być na bieżąco :D
Ściskam!
april
https://lily-james-nowa-historia.blogspot.com/
Ja właściwie piszę od nowa swoją starą historię, więc nie wiem, czy to się liczy! :D Dziękuję serdecznie za zajrzenie <3
Usuń21 yr old Executive Secretary Estele Govan, hailing from Longueuil enjoys watching movies like Death at a Funeral and Taekwondo. Took a trip to The Sundarbans and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. ten link
OdpowiedzUsuńHarrah's Cherokee Casino - MapYRO
OdpowiedzUsuńHarrah's Cherokee Casino - Find 구리 출장안마 mapYRO 포천 출장마사지 Realtime Gaming 김해 출장마사지 Realtime 김제 출장안마 Gaming Realtime Gaming Realtime Gaming Realtime Gaming 김천 출장안마 Realtime Gaming Real