poniedziałek, 30 marca 2020

3. Galimatias

Napisanie tego rozdziału przyszło mi niezwykle trudno – z paru względów. Najważniejszy z nich jest taki, że musiałam go wyskrobać z perspektywy Severusa Snape'a, który w moim odczuciu jest jedną z najbardziej toksycznych i jednocześnie interesujących postaci w uniwersum. Już w książkach doskonale widać jego zaburzenia osobowości oraz jawną niesprawiedliwość, ale również złożoność przyczyn takiego, a nie innego postępowania. Jest ciekawą i bardzo złożoną postacią z perspektywy psychologicznej i właśnie w taki sposób starałam się go tutaj uchwycić. Zdaję sobie sprawę, że to podejście nie jest w fandomie zbyt popularne, bo Severus jest uważany za bohatera; ja się z tym jego bohaterstwem do końca nie zgadzam. Prawdopodobnie wielu z Was się takowa interpretacja nie spodoba i być może mnie za to znienawidzi – proszę, wybaczcie mi; studia psychologiczne dały mi na Severusa inne spojrzenie. Gdyby ktoś nie miał ochoty się przedzierać przez to lepkie bagno jego myśli, może przeskoczyć od razu do drugiej części rozdziału, zaznaczyłam ją pogrubieniem. Pewnie jeszcze wrócę do kwestii tego, co dokładnie na jego temat myślę, a tymczasem... miłego czytania!

🦌🦌🦌


Ta noc nie upłynęła spokojnie również dla Severusa Snape’a. Spędził jej lwią część na parapecie, słuchając chrapania jednego ze swoich współlokatorów i wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. Sen z powiek spędzało mu oczekiwanie na list lub jakikolwiek inny znak, który miał nadejść już kilka dni temu. Jego opóźnienie teoretycznie nie było niczym niezwykłym, poprzednie instrukcje też nie docierały punktualnie, więc to nie tym martwił się Severus. Obawiał się nie przybycia samego listu, lecz jego treści.
Musiał się uzbroić w cierpliwość.
Przesunął palcami po wyrytym w skórze jego ramienia mrocznym znaku, wzdłuż głowy węża i ósemkowego splotu jego cielska aż do trupiej czaszki. Znak wciąż pozostawał nieaktywny, pozbawiony koloru, ledwo widoczny — zwłaszcza teraz, w półmroku — a mimo to Severusa przeszedł dreszcz ekscytacji. Wciąż doskonale pamiętał dzień, w którym otrzymał ten znak, i towarzyszący operacji bezlitosny ból, i obezwładniające poczucie przynależności. Tak, wreszcie gdzieś przynależał. Wreszcie gdzieś go akceptowano, a nie wyśmiewano. Był gotów zapłacić za to wysoką cenę.
Nie znaczyło to wcale, że nie czuł się samotny, zwłaszcza wtedy, gdy po każdym zebraniu wracał do domu. Tu, w Hogwarcie, uczucie osamotnienia jeszcze się potęgowało: nie pasował tu, nie miał żadnych przyjaciół ani bliskich kolegów i odtrąciła go nawet jego najlepsza przyjaciółka oraz miłość życia w jednym, Lily. Ciągle miał nadzieję, że uda mu się jakoś naprawić ich przyjaźń i będą mogli powrócić do czasów, kiedy między nimi się układało, kiedy ona patrzyła na niego, jakby miał w rękach rozwiązanie wszystkich zagadek wszechświata.
Kiedy zamykał oczy, mógł zobaczyć jej twarz. Dzisiaj, podczas kolacji w Wielkiej Sali, wyglądała olśniewająco, nawet z okropnymi fioletowymi włosami. W ogóle się nie zmieniła przez wakacje, no, pomijając kolor i długość włosów — musiały jej już sięgać do pasa, bo nigdy ich nie ścinała — oraz lekką opaleniznę. Jak doskonale wiedział, wyjechała z rodziną na dobre dwa tygodnie, być może do jednego z tych słynnych nadmorskich kurortów, skąd wróciła z uśmiechem i opalonymi nogami. Przez te dwa tygodnie jej nieobecności dzielnie obserwował okno jej pokoju, czekając, aż światło znów rozbłyśnie, a na firance pojawi się cień jej sylwetki. Dopiero wtedy mógł zasnąć spokojnie, bo wiedział, że jest bezpieczna, że ponownie znajduje się chociaż w zasięgu jego oczu, skoro z rąk wymknęła mu się już dawno temu. Zaczęła mu się wymykać już na pierwszym roku, kiedy trafili do różnych domów. Zamiast podtrzymywać ich przyjaźń wolała spędzać czas z Gryfonami; co prawda początkowo proponowała, by do nich dołączył, ale odmawiał, nie mogąc znieść żadnego z Huncwotów. Już wtedy zupełnie nieświadomie zachodzili mu za skórę, chociaż niczym — jeszcze — nie zgrzeszyli. Wojna pomiędzy nimi zaczęła się niedługo później, czy to dlatego, że uwielbiali się znęcać, czy dlatego, że chcieli chronić Lily — zabawne — i Severus zresztą nie pozostawał im dłużny. Byli, rzecz jasna, w znacznie lepszej sytuacji niż on, bo działali w grupie, a on był sam, więc wielokrotnie udawało im się go dopaść. Jednakże z satysfakcją wspominał moment, kiedy na czwartym roku udało mu się podpalić tyłek Syriusza Blacka w ramach zemsty za sklejenie szamponem jego książek — tak, to było przepiękne, cała szkoła wyśmiała wówczas jednego ze słynnych Huncwotów. Severusa ukłuł wówczas tylko jeden fakt — Lily wcale się nie śmiała, obserwowała zbiegowisko z kwaśną miną, a potem pomogła Blackowi ugasić pożar i jeszcze zrobiła Severusowi awanturę, po której poczuł się jak skarcony dzieciak. No, przynajmniej Huncwoci obrywali od niej w równym stopniu, bo im również prawiła kazania, trochę jak prawdziwa matka kwoka. Tak, to była prawdziwa wojna między nim a Huncwotami, w szczególności zaś między nim a Jamesem Potterem, a nagrodę stanowiła słodka Lily Evans. Każdy uśmiech, który posyłała przeklętemu Potterowi oznaczał klęskę Severusa. Każda minuta, którą spędzała z przeklętym Potterem, oznaczała coraz większą przepaść pomiędzy nią a dawnym przyjacielem.
Nienawidził tego, że Potter zachowywał się jak rycerz na białym koniu. Nieustannie towarzyszył Lily, usiłował zaprosić ją na randkę i rumienił się jak pierwszoklasista, gdy tylko na niego spojrzała. Ba, swoimi żarcikami nawet doprowadzał ją do śmiechu, a jej najbardziej powalający na kolana uśmiech był przeznaczony wyłącznie dla niego, a nie dla Severusa. Zupełnie bezczelnie zajął miejsce, które należało do niego, Severusa, odebrał to miejsce jak jakiś pieprzony król Hogwartu, nieliczący się z niczym i z nikim.
Najgorsze było to, że Severus właściwie nigdy nie mógł napotkać Lily samej, bez towarzystwa któregoś z Huncwotów, jej przyjaciółek bądź innych prefektów. Poproszenie jej o rozmowę na osobności w takiej sytuacji nie wchodziło w grę, bo Huncwoci na pewno by go przegonili, zanim zdążyłby się zbliżyć do niej nawet o metr, nie zniósłby też tego, że użyłaby swoich koleżanek jako wymówki i uciekła. Nie, musiała być sama, bo tylko wtedy miałby szansę na normalną rozmowę.
Układał plan naprawienia ich przyjaźni przez całe lato. Zaplanował w najdrobniejszych szczegółach nie tylko kiedy powinien porozmawiać z Lily, ale również ułożył sobie w głowie całą przemowę i wszystkie argumenty, które miały przekonać ją do dania mu drugiej szansy. Każdej kolejnej nocy spędzał wiele godzin na szukaniu odpowiednich słów, modyfikowaniu scenariuszy już istniejących w jego głowie, wyobrażaniu sobie odpowiedzi Lily oraz własnych kontrargumentów. Nie przychodziło mu to z łatwością, bo nie potrafił bez wysiłku panować nad tkanką słów. Bał się, że język go zawiedzie również i teraz, kiedy najbardziej go potrzebował, dlatego starał się nauczyć całej przemowy na pamięć.
Prawdę mówiąc, planował wcielić swój pomysł w życie zaraz po przyjeździe do Hogwartu; nic jednak z tego nie wyszło, i to wcale nie dlatego, że stchórzył czy słowa go zawiodły. Nie, to dlatego, że przeklęty Potter nie odstępował jej ani na krok, a jeśli nie on, to ktoś inny czuwał przy jej boku. Czekał na nią nawet wtedy, gdy rozmawiała o czymś z ożywieniem z profesor McGonagall, jak zwykle podrzucając w dłoni złotego znicza i ją uważnie obserwując. To spojrzenie wcale się Severusowi nie spodobało; nikt nie mógł tak patrzeć na Lily poza nim samym, a on zresztą śledził ją wzrokiem bezustannie, przyglądając się, jak w skupieniu przygryza wargę podczas czytania jakiejś książki, jak jej włosy falują, gdy pędzi korytarzem na kolejną lekcję, jak uśmiecha do przypadkowej osoby. Wiele by oddał, by ponownie stać się adresatem tego jej specjalnego uśmiechu. Wiele by dał za to, by znowu zobaczyć, jak jej oczy rozbłyskają na sam jego widok. Teraz jej twarz przybierała kamienny wyraz, gdy się mijali na korytarzu. Jej obojętność i milczenie bolały go bardziej niż jakiekolwiek wrzaski. Patrzyła na niego tak, jakby go nie rozpoznawała, jakby jeden wypowiedziany w rozgorączkowaniu i wściekłości epitet trwale przekreślił wszystkie lata ich przyjaźni.
Od tamtego incydentu minął już prawie rok, a on nadal nie potrafił o tym zapomnieć. Próbował na wszystkie możliwe sposoby, rzecz jasna, ale żaden nie poskutkował, nie mógł również upływ czasu. Starał się po prostu o tym nie myśleć, ale ściągnięta bólem twarzy Lily często pojawiała się w jego snach. Wolał ją radosną. Później już więcej jej nie zobaczył takiej wściekłej i zdradzonej, bo jego samego traktowała jak powietrze, a innych… innych traktowała z uśmiechem.
Och, jego ukochana lilia.
Otworzył okno, by wpuścić do dormitorium trochę świeżego powietrza. Parapet zalało światło księżyca, lecz Severus nie zwrócił na to uwagi. Wychylił się mocniej, niż zostałoby to uznane za bezpieczne, i zapatrzył się na jezioro. Pokój wspólny Slytherinu był położony pod dnem jeziora, lecz dormitoria mieściły się nieco nad jego powierzchnią, co zapewniało wspaniały widok na jezioro i otaczające je lasy, szczególnie niesamowity przy zachodzie słońca. Severusa ten obrazek niewiele obchodził — bardziej interesowała go piaszczysta plaża położona w cieniu wierzb. Lily tam często przesiadywała wraz ze swoimi przyjaciółmi lub sama, zaczytana w jakiejś książce. Parokrotnie usiłował ją tam dopaść, lecz zanim przebrnął przez zamkowe korytarze, Lily nieodmiennie już na plaży nie było, zupełnie jakby zamieniła się w jakąś zjawę, mamiącą jego własną wyobraźnię. Być może rzeczywiście jego własny umysł zaczynał mu płatać figle; nie byłoby to wcale takie dziwne.
Wycofał się do pomieszczenia, gdy zimny wiatr spowodował na jego ramionach gęsią skórkę. Cienki materiał znoszonej piżamy nie robił nic, żeby ochronić go przed chłodem, i przez moment Severus poczuł się tak, jakby wpadł do lodowatej wody. Ale nie, jezioro w dalszym ciągu lśniło w dole, a on tkwił bezpieczny w czterech ścianach dormitorium. Wziął głęboki oddech i z przesadną ostrożnością zamknął okno. Mimo to zatrzeszczało, głównie pod wpływem tworzącego przeciąg wiatru. Severus zamarł, oglądając się przez ramię na swoich współlokatorów; na szczęście nadal spali. Odetchnął z ulgą. Wolał uniknąć pytań, co, na gacie Merlina, robi pod oknem o czwartej nad ranem.
Miał świadomość, że już więcej nie zaśnie, lecz mimo to wrócił do łóżka. Kołdra pachniała znajomo, środkami do prania, w których skrzaty zawsze maczały pościel. Owinął się nią, tworząc wokół siebie kokon i rozcierając zmarznięte dłonie. Szybko wróciło do niego ciepło i mógł przebiec rozgrzanymi palcami po szorstkiej powierzchni prześcieradła, spranego, lecz przynajmniej czystego, bez żadnych dziur czy pogryzionych brzegów. To więcej, niż mógł powiedzieć o pościeli na swoim własnym łóżku w domu.
Zacisnął mocno powieki, aż zatańczyły przed nimi kolorowe plamki. Żałował, że nie wystarczy zwykłe pstryknięcie palcami, żeby zasnąć. Nie miał pod ręką nawet stosownego eliksiru, bo wykorzystał zawartość ostatniej butelki już wczoraj i nie zdążył przygotować kolejnej porcji. Ostatnimi czasy tylko to pozwalało mu zasnąć choć na kilka godzin. Wyglądało na to, że tej nocy został skazany na leżenie w półmroku i wpatrywanie się w wiszący nad łóżkiem baldachim.
Był pierwszym uczniem, która zszedł do Wielkiej Sali na śniadanie. Po pomieszczeniu kręcili się już opiekunowie domów, kilku innych nauczycieli siedziało przy stole położonym na podium. Severus wybrał miejsce możliwie daleko od wszystkich, na samym krańcu blatu przynależącego do Slytherinu. Skrzywił się w duchu, kiedy dopadł go profesor Slughorn; całkiem lubił nauczyciela eliksirów, ale tego poranka naprawdę nie miał najmniejszej ochoty na jakiekolwiek konwersacje. Slughorn, na szczęście, nie przeciągał rozmowy: wręczył Severusowi plan zajęć, wymamrotał, że niedługo odbędzie się spotkanie Klubu Ślimaka, poklepał chłopaka po ramieniu i wyruszył w stronę kolejnych Ślizgonów sadowiących się przy stole.
Severus przestudiował plan zajęć. Jego serce zabiło szybciej, gdy się zorientował, że pierwszą lekcją w nowym roku szkolnym miała być obrona przed czarną magią — z Gryfonami. Nie żeby potrzebował tego cholernego przedmiotu, bo uczęszczanie na te zajęcia zakrawało w jego przypadku na ironię, ale w gruncie rzeczy nie mógł pogardzić wiedzą na temat różnych zaklęć służących do walki, pal licho, w jakim celu miały zostać wykorzystane. Ważne, że na obronie miała się pojawić Lily — a to oznaczało, że miał szansę, żeby ją chociaż zobaczyć i być może już wcielić w życie swój plan. Mogłoby się to udać, pod warunkiem, że coś odciągnęłoby uwagę Pottera i jej przyjaciół i Lily chociaż na krótką chwilę zostałaby sama.
Może powinien rzucić w nich jakimiś petardami czy coś i wykorzystać zamieszanie do porwania Lily. Wcześniej odrzucił ten pomysł, ale w ostateczności…
Ogarnęło go takie uczucie ekscytacji, że ledwo mógł usiedzieć w miejscu. Nie miał zbytnio apetytu i ledwo ruszył swoją mleczną bułkę, tracąc więcej czasu na rozglądanie się po Wielkiej Sali niż jedzenie. Gwar w pomieszczeniu narastał w miarę pojawiania się kolejnych uczniów i Severus usiłował dopatrzeć się w morzu głów Lily. Wyglądało jednak na to, że albo się w ogóle nie pojawiła, albo usiadła w takim miejscu, że nie potrafił jej dostrzec. Severus nie mógł dłużej czekać, bo musiał podskoczyć do dormitorium po potrzebne podręczniki, już nie wspominając o tym, że droga z lochów do sali, w której odbywała się obrona, była dosyć długa i wymagała wspinaczki po kapryśnych zaczarowanych schodach.
Stracił w dormitorium sporo czasu, bo nie mógł znaleźć swojego podręcznika do astronomii — jak się okazało, tkwił na samym dnie kufra, pod stertą książek dotyczących eliksirów i paroma podartymi parami skarpetek. Parokrotnie przeklął siebie za to, że nie zdobył się na rozpakowanie bagażu poprzedniego wieczora, i puścił się do biegu. W efekcie prawie sobie wypluł płuca, niemalże zabił się na zakręcie i trafił zaklęciem przeklęte schody, ale zdążył, pojawił się pod klasą minutę przed nadejściem profesor Leicester.
Jej przybycie oznajmił stukot obcasów, dobrze słyszalny jeszcze zanim kobieta wyłoniła się zza zakrętu. Severus oderwał oczy od Lily, stojącej praktycznie pod samymi drzwiami, i zerknął na nauczycielkę. Nigdy nie lubił sposobu, w jaki świdrowała go spojrzeniem, zupełnie jakby się czegoś domyślała; nie oszczędzała pod tym względem nikogo, lustrowała tak każdego ucznia, ale jego w szczególności. Dlatego starał się siadać w najdalszym kącie jej klasy, gdzie nie zwracał na siebie uwagi, a znaczną większość zajęć spędzał z głową pochyloną nad pergaminem.
Nawet w jego oczach była piękną kobietą — i nie był w tej opinii odosobniony, bo wielu chłopców z różnych domów się rozpływało nad jej urodą. Prawdę mówiąc, w żadnym calu nie przypominała innych hogwarckich nauczycielek — ba, w ogóle nie wyglądała na nauczycielkę, prędzej na jakąś nieustraszoną walkirię, o ile walkirie miały białe włosy i nosiły obcisłe czarne ubrania, niepozostawiające niczego wyobraźni. Na pewno dorównywała im wojowniczością oraz wiedzą na temat pojedynkowania się. Teraz, gdy uczniowie zajmowali miejsca, przechadzała się z przodu klasy, w zamyśleniu turlając w dłoni swoją smukłą różdżkę z drzewa śliwy; tak jak zwykle znaczną część jej rąk chroniły czarne rękawiczki, pozbawione palców. Wyglądała na zamyśloną, lecz mimo to jej spojrzenie nie omijało żadnego ucznia. Zwyczajowy gwar ucichł zaraz po tym, jak zamknęły się drzwi za ostatnim wchodzącym, i wszyscy z wyczekiwaniem wbili wzrok w nauczycielkę. No, prawie wszyscy, bo Severusa bardziej interesowała siedząca z przodu Lily; w jego sercu obudziła się nadzieja, bo obok dziewczyny stało puste krzesło, zaś w pobliżu nigdzie nie było Pottera.
Profesor Leicester wreszcie się zatrzymała i oparła łokciami o mównicę. Jej włosy, związane rzemieniem, opadły na lewe ramię; sięgały aż do blatu.
— Dzień dobry, moi drodzy — przywitała ich miękko. Severus aż się wzdrygnął, gdy ponownie na niego spojrzała; odruchowo zsunął się bardziej z krzesła. — Bardzo się cieszę, że wróciliście cali i zdrowi na kolejny rok nauki. Już na wstępie powinnam was uprzedzić, że w tym roku czeka nas naprawdę dużo pracy, ale pewnie sami już o tym doskonale wiecie. W czerwcu czekają was ostatnie, najważniejsze w waszym życiu egzaminy i dorosłe życie, więc do tego czasu musicie opanować wszystkie umiejętności, które umożliwią wam przetrwanie. Powiedziałam coś nie tak, panie Black?
Wszystkie spojrzenia automatycznie skierowały się w stronę chichoczącego Gryfona i Severus ledwo powstrzymał się przed przewróceniem oczami. 
— Nie, pani profesor. Najmocniej przepraszam.
— W takim razie proszę o odrobinę ciszy, jeśli łaska. — Nauczycielka wyprostowała się i podniosła różdżkę, jakby zamierzała rzucić zaklęcie. — To nie są żarty. Nigdy nie wiecie, czy nie przyjdzie wam walczyć na śmierć i życie, więc musicie być na to przygotowani. Teraz być może chronią was mury Hogwartu i dają wam fałszywe poczucie bezpieczeństwa, ale gdy skończycie naukę, będziecie musieli chronić się sami. Dlatego musicie wiedzieć, jak to zrobić. — Jej oczy rozbłysły, gdy na nowo podjęła wędrówkę wokół biurka. — Mam nadzieję, że coś wam jeszcze pozostało w głowach po poprzednich latach nauki, bo w tym roku skupimy się na stronie praktycznej. Nie będziecie potrzebować podręczników na zajęciach, przydadzą się wam jedynie do powtórek i samodzielnej nauki. W tym roku nauczycie się wszystkiego, co można wiedzieć o pojedynkowaniu się i walce z różnymi potworami. Przekonacie się na własnej skórze, jak to jest stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem. Poznacie słabe strony waszej obrony i poprawicie technikę, co, mam nadzieję, sprawi, że w razie jakiegokolwiek ataku czy niebezpieczeństwa uda wam się przeżyć. Wszystko, oczywiście, w czterech ścianach tej klasy, więc będzie względnie bezpiecznie. Gdyby zaczął się wam palić tyłek, zainterweniuję. W prawdziwym życiu może nie być tak wesoło. Czy na tym etapie macie jakieś pytania?
Natychmiast w górę wystrzeliło kilka rąk.
— Czy to oznacza, że w czasie zajęć będziemy rzeczywiście walczyć ze wszystkimi potworami?
— Nie ze wszystkimi w tym samym czasie, panno Meadowes, ale tak, w rzeczy samej właśnie to miałam na myśli. Tak, panie Potter?
— Wspomniała pani profesor o walce z niebezpieczeństwem… Czy będziemy się pojedynkować również między sobą? W końcu czarna magia nie dotyczy wyłącznie potworów. Sama pani o tym nieustannie przypominała w poprzednich latach.
Profesor Leicester uśmiechnęła się w zadziwiająco koci sposób.
— Słuszna uwaga, dziękuję, panie Potter. Tak, będziecie się pojedynkować. To bardzo ważne, żebyście posiedli tę umiejętność. W poprzednich latach skupialiśmy się głównie na potworach oraz teorii zaklęć związanych z samoobroną oraz atakiem, w tym roku wcielimy to w praktykę. Przypomnimy sobie podstawowe zasady dotyczące wszystkich pojedynków, specyficzne sposoby rozpracowywania poszczególnych potworów i wypróbujecie na sobie nawzajem waszą znajomość teorii. W ciągu pierwszego półrocza skupimy się na wszelkich magicznych stworzeniach, z którymi, być może, będziecie mieli kiedyś do czynienia, w drugim na czarodziejskich pojedynkach. Będziecie mieli do tego okazję również poza zajęciami. Jak wczoraj wspomniał profesor Dumbledore, w tym roku rusza Klub Pojedynków. Zachęcam do uczestnictwa. Zapisy u mnie po zajęciach. Słucham, panno Evans.
Severus teraz szczególnie wytężył uwagę. Ze swojego miejsca z tyłu klasy nie mógł zobaczyć twarzy Lily, domyślał się jednak, że widnieje na niej ekscytacja. Jej fioletowe włosy spływały po oparciu krzesła w dół, wymykając się spod władzy czarnej wstążki; widział również jej na wpół uniesioną rękę, bladą nawet w ciepłym świetle słońca wpadającym do sali.
— Na czym będzie polegało działanie Klubu Pojedynków? Rozumiem, że będziemy się pojedynkować, ale… czy to w ogóle bezpieczne?
— Jeżeli nie będziecie umieli ze sobą walczyć w kontrolowanych warunkach, nie pokonacie nikogo w sytuacji prawdziwego zagrożenia. Oczywiście, działanie opiera się wówczas przeważnie na instynkcie, a nie na wyrachowaniu, nie ma też nikogo, kto mógłby pojedynek przerwać, gdyby się wymknął spod kontroli, jednakże są nawyki, które musicie w sobie wyrobić. Musicie poznać swoje słabe punkty, żeby umieć się należycie obronić i nie paść trupem. Podczas spotkań Klubu wasze postępy będą monitorować nauczyciele, w tym ja, spędzimy również sporo czasu na demonstrowanie właściwych technik i omawianie teorii, więc mam nadzieję, że obędzie się bez wypadków i będziecie się czuli bezpiecznie.
— Zakłada pani, że ktoś nas zaatakuje zaraz po wyjściu z Hogwartu?
Nauczycielka zacisnęła usta w wąską kreskę — ale może jednak się Severusowi jedynie wydawało, że to zrobiła, bo zaraz na jej twarz powrócił uśmiech. 
— To niewykluczone, panie Black. Pewnych rzeczy nie da się w życiu przewidzieć.
— Czy to dlatego, że zmarła nasza koleżanka, Corinne Parker?
Po tych słowach pomieszczenie zalała fala gorączkowych szeptów. Profesor Leicester nawet nie usiłowała ich uciszyć; pozwoliła im wybrzmieć. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wszystkie spojrzenia skierowały się ponownie ku niej. Severus również był zaintrygowany, trochę wbrew sobie.
— Kochani, rozumiem, że ta sprawa budzi olbrzymie emocje i się nią martwicie, ale proszę, nie wierzcie wszystkiemu, co usłyszycie. Plotka potrafi przynieść więcej szkody niż pożytku. Niezależnie od tego, co się wydarzyło lub nie, musicie nauczyć się walczyć, głównie dla waszego bezpieczeństwa. Naprawdę nie wiecie, co może przynieść przyszłość.
Zdaniem Severusa ta wypowiedź była bardzo zawoalowana i nie wniosła zbyt wielu konkretów; najwyraźniej nie tylko on tak uważał, niektórzy uczniowie wyrazili swoje niezadowolenie całkiem głośno, protestując, krzycząc i sarkając. Wszyscy domagali się wyjaśnień, ale nie wyglądało na to, by profesor Leicester miała zamiar ich udzielić.
— Kochani, proszę o spokój. Zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu, a chciałabym jeszcze parę rzeczy dzisiaj z wami przerobić. Żeby zamknąć temat, przypomnę, że po zajęciach będę przyjmować zapisy do Klubu Pojedynków. Puszczę wtedy w obieg pergamin i chętni będą mogli się wpisać na listę. Pierwsze spotkanie w sobotę o siedemnastej. Otwórzcie książki, proszę. Strona siedemnasta.
Severus mechanicznie otworzył podręcznik, lecz nawet nie rozumiał tego, co czyta. Jego wzrok prześlizgiwał się po literach, gdy umysł błądził.
Ta sama kwestia, która zajmowała jego kolegów, intrygowała także jego samego. Nie wiedział nic na temat Corinne Parker, zupełnie jej nie znał, nie miał też żadnych informacji na temat tego, jak zmarła. Mógł tylko zgadywać, czy była to sprawka jego mistrza; w Kręgu nikt się nie przechwalał ilością zabójstw, lecz wszyscy doskonale wiedzieli, że i pozostali mają krew na rękach, a ich różdżki pamiętają zielony błysk Avady. Jego własna również, chociaż wyglądała tak niewinnie, gdy leżała na blacie nieopodal jego palców. Zmierzył ją spojrzeniem: jedenaście cali, głóg z włóknem ze smoczego serca, już nieco wyślizgana, lecz w dalszym ciągu zadziwiająco wierna. Przesunął wzdłuż niej palcem, pilnując, by się nie sturlała ze stołu. Drewno wydawało się pulsować i było ciepłe, zupełnie jakby wyczuwało ekscytację swojego właściciela. To aż dziwne, jak doskonale jego własna różdżka zdawała się go rozumieć, a ludzie dokoła nie.
Hm.
Pozostała część lekcji upłynęła w dużej mierze na milczeniu i dyskutowaniu rozdziału z książki. Profesor Leicester pozwoliła im się swobodnie wypowiadać, sama wtrącała jedynie nieliczne komentarze. Z tego, co Severus zrozumiał, powtarzali materiał z poprzednich lat; nie zawracał sobie głowy notowaniem. Zamiast tego wpatrzył się w plecy Lily. Obserwował, jak przerzuca na ramię swoje włosy, jak prostuje plecy, gdy chce coś powiedzieć, jak pochyla się nad biurkiem i starannie notuje. Wyobrażał sobie, że pokrywa pergamin tym swoim starannym, pełnym zawijasów pismem, które tak dobrze znał, że od czasu do czasu marszczy nos, gdy słyszała nieco głupszą wypowiedź albo się z czymś nie zgadzała. Podejrzewał, że podryguje nogą, niecierpliwa, by się wreszcie odezwać tym swoim ptasim głosem, cichym, lecz jednocześnie domagającym się skupienia na niej uwagi. Była w każdym calu perfekcyjna i serce Severusa zaczynało bić niespokojnie szybko, gdy posyłała uśmiechy w tył klasy.
Jednakże te uśmiechy nie były skierowane do niego, bo, jak się z opóźnieniem przekonał, kilka rzędów przed nim siedział przeklęty Potter. Jak zawsze odzywał się równie często, co Lily — nie zawsze sensownie, bo czasem robił to tylko po to, by rozbawić towarzystwo, lecz już samo jego zachowanie niemiłosiernie irytowało Severusa. I jeszcze to, jak beztrosko się rozwalił na krześle i przeczesywał swoją czuprynę… I jeszcze miał czelność bawić się w trakcie lekcji zniczem, który na pewno ukradł ze szkolnego schowka…! 
Lekcja wreszcie dobiegła końca i Severus zmusił się do tego, by błyskawicznie zwinąć swoje rzeczy ze stołu. Lily go jednak uprzedziła — zdążyła już wyjść z pomieszczenia, i to w eskorcie Huncwotów i swoich przyjaciółek. Severus stanął rozczarowany na środku korytarza, patrząc, jak się oddala.
Wyglądało na to, że musiał poczekać na odpowiedni moment.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje