czwartek, 19 marca 2020

2. Połamane kwiaty

Obserwowanie przerażenia pierwszoroczniaków było nawet całkiem zabawne, gdy się samemu zaczynało siódmy rok nauki. Prawdę mówiąc, Lily nie miała pojęcia, skąd się brały te wszystkie plotki o stworach, które trzeba pokonać, czy zaklęciach, które trzeba rzucić, by zostać przyjętym do określonego domu. Przeważająca część dzieciaków pochodziła wszakże z czarodziejskich rodzin, więc teoretycznie powinni wiedzieć, co ich czeka. Ale cóż, sianie paniki było najwyraźniej rzeczą wspólną wszystkim przerażonym pierwszorocznym.
Lily stłumiła uśmiech, usiłując zachować jakieś pozory, ale podążający za nią James zupełnie otwarcie parsknął śmiechem. W innych okolicznościach zapewne sam sypnąłby paroma żarcikami czy wręcz kłamstwami na temat Tiary Przydziału, ale wobec zmrużonych oczu Lily Evans musiał zamilknąć. Absolutnie nie zamierzał jej podpaść.
Weszli do Wielkiej Sali w samą porę, by się załapać na pierwsze słowa dyrektora:
— Profesor McGonagall, proszę wprowadzić nowych uczniów.
Ledwo pierwszoroczni zdołali się ustawić obok podium nauczycielskiego, a Lily i James usiąść, zaskoczył ich pokaz fajerwerków. Wybuchały pod zaczarowanym sklepieniem niczym kwiaty o wspaniałych, kolorowych płatkach, sypiąc iskrami. Wkrótce rośliny zamieniły się w zwierzęta, zarówno magiczne, jak i nieposiadające żadnych szczególnych właściwości, hasające swobodnie nie tylko blisko sufitu, lecz również między ławkami. Nie robiły nikomu krzywdy, bo nawet ich iskry nie były gorące, ale kilka dziewczyn nie powstrzymało się od wrzasków, zwłaszcza gdy na koniec stworzenia utworzyły hordę, która na suficie rozprysnęła się w godło Hogwartu. Zaraz po tym rozbrzmiały gromkie oklaski, także ze strony stołu nauczycielskiego. Szczególnie entuzjastycznie klaskał sam Dumbledore, co Lily zauważyła z niejakim rozbawieniem. Jej uwagę przykuł jeszcze jeden szczegół ponad ramieniem dyrektora i zmrużyła oczy, przekonana, że z jej wzrokiem jest coś nie tak.
— James — wymamrotała, pochylając się w jego stronę, lecz nie spuszczając wzroku ze ściany za stołem nauczycielskim — czy ja mam zwidy, czy godło Hogwartu naprawdę jest szare? 
James spojrzał najpierw na nią, a potem powiódł wzrokiem w to samo miejsce, w które tak intensywnie wpatrywała się Lily. On również zmarszczył brwi, zdumiony.
— Jest szare — potwierdził. — Ale dlaczego… 
Lily nie miała dla niego żadnej odpowiedzi, więc wzruszyła ramionami. Jej niepokój coraz bardziej rósł, nawet pomimo ciepła wywołanego powrotem do Hogwartu i wspaniałym pokazem fajerwerków, który, mogłaby się założyć, był dziełem Huncwotów.
— Na pewno niecierpliwicie się na samą myśl o jedzeniu. — Dumbledore wreszcie ponownie zabrał głos, gdy tylko przetaczający się przez Wielką Salę hałas ucichł. — Więc, nie przedłużając, oddaję już głos Tiarze Przydziału.
Teraz uwaga wszystkich skierowała się na postrzępiony czarny kapelusz, spoczywający na stołku przyniesionym przez profesor McGonagall; pierwszoroczni patrzyli na niego z niepokojem, pozostali z wyczekiwaniem. Wkrótce Tiara zaczęła śpiewać. Już pierwsze słowa wystarczyły, by całkowicie oczarować słuchaczy. Co roku pieśń była inna, choć nieodmiennie sławiła wszystkie cztery domy Hogwartu; tegoroczna jednak zdecydowanie odstawała od normy. Zamiast rozwodzić się na temat założycieli oraz ich cnót, Tiara śpiewała o wojnie, nie nazywając jej wprost. Jej pieśń była podszyta smutkiem, niemożliwym do przeoczenia, zwłaszcza wtedy, gdy śpiewała o połamanych kwiatach, połamanych wskutek szalejącej wichury i wśród cieni zasnuwających Hogwart. 
Po jej występie nikt nie klaskał. Wszyscy milczeli, jakby Tiara rzuciła na nich czar, jakby całkowicie ich sparaliżowała ponurą przepowiednią. Nikt nie ośmielił się nawet drgnąć. Poruszyła się dopiero profesor McGonagall i jej kolejne słowa złamały urok. Wyczytywanie kolejnych nazwisk pierwszorocznych przywróciło hogwarckiemu światu uśmiech oraz porządek; znowu rozbrzmiały przyciszone rozmowy, śmiechy oraz wiwaty rozlegające się przy stole, który za sprawą Tiary nabywał nowego mieszkańca. Szczególnie głośno odzywali się Huncwoci, gdy do Gryffindoru dołączyło sześć nowych osób: nieco przestraszone siostry bliźniaczki i czwórka chłopców.
Wystarczyło, żeby Dumbledore uniósł rękę, by hałas się uciszył.
— Drodzy uczniowie, witam was bardzo serdecznie w Hogwarcie. Witam serdecznie zarówno tych, którzy spędzą z nami swój pierwszy rok, jak i tych, którzy tutaj wrócili na kolejny. Mam nadzieję, że cały ten rok przyniesie wam dużo wrażeń i przygód, zwłaszcza duchowych. Mam nadzieję, że w czerwcu wrócicie do swoich domów usatysfakcjonowani i wyniesiecie stąd nie tylko książki czy sedesy — uśmiechnął się, słysząc chichoty — ale również wiedzę, która wam się w życiu przyda i, być może, pomoże wam przetrwać. Jednakże nie tylko wiedza będzie dla was cenna. Być może okaże się, że nie będzie nawet najważniejsza. Ważniejsze mogą okazać się więzi, jakie tu zawieracie. Koleżeństwo. Przyjaźń. Miłość. Nie pozwólcie im zaginąć nawet wtedy, gdy już skończycie edukację. Jeżeli będziecie mieli podporę, wiatr nie zdmuchnie was tak prędko i nie staniecie się jak połamane kwiaty. — Dyrektor zamilkł na chwilę, by pozwolić przebrzmieć entuzjastycznym oklaskom. — Zastanawiacie się zapewne, dlaczego kieruję do was te słowa właśnie teraz. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego godło Hogwartu znajdujące się za moimi plecami ma barwy żałoby. Zasługujecie na odpowiedź. Zmarła wasza koleżanka z Hufflepuffu, Corinne Parker. Ze względu na szacunek do niej i do jej rodziny nie będę udzielać żadnych szczegółowych informacji na temat jej śmierci i was również proszę o zachowanie szacunku. Proszę, uczcijmy jej pamięć minutą ciszy.
Rozległy się pełne niedowierzania szepty i dźwięk, który zwodniczo przypominał łamanie łodyżek kwiatów. Uczniowie jeden po drugim zaczęli wstawać, idąc za przykładem grona nauczycielskiego i również zapalając własne różdżki. Uniesione wysoko ku zaczarowanemu sklepieniu jarzyły się niebieskawym światłem przez długą, wypełnioną milczeniem chwilę, aż wreszcie powoli zaczęły opadać, wraz z rękoma, którym zabrakło siły.
— Dziękuję. Jedzcie.
Nawet po komendzie Dumbledore’a i rozpoczęciu podjadania z kolejnych półmisków z jedzeniem nic nie wróciło do normy. Ponownie rozpoczęły się gorączkowe rozmowy, wrócił śmiech, lecz zebranych w Wielkiej Sali nie opuszczało bliżej nieokreślone napięcie.
— Dziwne, nic o niej nie wspominali w Proroku Codziennym. W sensie o Corinne — mruknęła Alice, nakładając sobie mięso na talerz. Odrobina sosu skapnęła jej na stół. — Przecież Prorok normalnie by taką sprawę roztrąbił na wszystkie strony świata… Dorcas, wiesz coś o tym? Twój tata…
— Mój tata nic nie mówił na ten temat. — Dorcas zmarszczyła brwi. Rzuciła niespokojne spojrzenie na stół nauczycielski i pochyliła się nad stołem, niczym jakiś spiskowiec. — Nie wiem, czy nic nie wiedział, czy tak tę sprawę zatuszowali w redakcji. Może ktoś po prostu sypnął galeonami, żeby milczeli. 
— Myślę, że nawet nie musieli sypać złotem. Przecież śmierć uczennicy wywołałaby ogromną panikę, nie sądzicie? Rozkaz mógł pójść nawet od samego ministerstwa, zwłaszcza jeśli za śmiercią tej dziewczyny stoi coś więcej. Albo nie stoi nic i właśnie dlatego o tym tak cicho. Mogła przecież zachorować.
Argumenty Remusa przekonały chyba wyłącznie Petera, który ochoczo skinął głową i jak gdyby nigdy nic rozpoczął konsumpcję wyjątkowo dorodnej pałki kurczaka, siedzącej na jego talerzu w towarzystwie ziemniaków oraz surówek i obficie doprawionej sosem.
— Mogła — zaczęła z wahaniem Lily — ale moim zdaniem ta sprawa zanadto śmierdzi. Opcja z niewzbudzaniem paniki wydaje mi się dość prawdopodobna. Dumbledore nie mógł tego kryć, bo Puchoni prędzej czy później zaczęliby się dopytywać, dlaczego ich koleżanka nie wróciła do Hogwartu, posypałyby się plotki i wybuchłaby panika. Panika wybuchłaby również wtedy, gdyby ogłosili jej śmierć już na pierwszych stronach. No bo przecież śmierć nastolatki nie jest taka typowa! I to, że Dumbledore i Tiara zaczęli trąbić o wojnie! Pomyślcie trochę. Nie zapadamy na mugolskie choroby. Zwykłe przeziębienie nas zupełnie nie dotyczy, a wszystko inne jesteśmy w stanie wyleczyć za pomocą zaklęć albo eliksirów, magomedycy mają wiele sposobów… Na pewno nie zmarła śmiercią naturalną. Poza tym jestem przekonana, że o niej napisali w Proroku Codziennym. Wydaje mi się, że to było gdzieś na przełomie lipca i sierpnia, za połową gazety. Nie jestem całkiem pewna, bo nie wspomnieli jej imienia ani szkoły, ale napisali, że miała piętnaście lat. „Zmarła piętnastoletnia, obiecująca czarownica”, coś w tym stylu. O przyczynie śmierci ani mru mru.
— Ja cię podziwiam, że czytasz te wszystkie szmatławce od deski do deski, Płomyczku. Spytam ojca, czy wie coś na ten temat.
— Czasem się opłaca. — Lily wzruszyła ramionami. — Spytaj, ale możliwie dyskretnie. Skoro nie chcą tego rozdmuchiwać, to lepiej, żeby wiedziało jak najmniej osób.
Syriusz prychnął w szklankę soku.
— I tak jutro wszyscy będą wiedzieli. Jestem pewien, że ktoś z uczniów prędzej czy później się wygada rodzicom i informacja obiegnie cały czarodziejski świat szybciej, niż ja zdążę wypowiedzieć słowo „Remus”. 
Wspomniany Remus przewrócił oczami, ale można było dojrzeć jego nikły uśmiech.
— Nie wierzę, że to mówię, ale Syriusz może mieć rację — stwierdził, drapiąc się po głowie. — Brak informacji jest gorszy niż…
— No chyba nie. — Lily weszła mu w słowo i dodała przyciszonym głosem: — Jak zareagowałbyś na informację, że uczennica Hogwartu została zamordowana? Nie zacząłbyś panikować? Nie zacząłbyś domagać się zamknięcia szkoły, zupełnie niesensownie? Oczywiście, nie mówię, że rzeczywiście tak było, bo przyczyna jej śmierci mogła być kompletnie inna, ale wybuchłaby wtedy ogromna panika, rozumiesz? A to tutaj jesteśmy w tym momencie najbezpieczniejsi. Nikt się tutaj nie teleportuje. Nikt nie wejdzie przez bramę. W murach zamku drzemie ogromna magia. Mamy świetnych nauczycieli, którzy potrafią w razie potrzeby chwycić za różdżkę. Ba, jestem pewna, że wielu z nas by sobie z wieloma niebezpieczeństwami poradziło, właśnie dlatego, że jesteśmy tutaj, że jesteśmy razem.
— Myślisz, że śmierć Corinne ma związek z innymi? Z tymi, o których tak trąbią od roku w Proroku Codziennym? Ze śmierciami czarodziejów niepochodzących z czystokrwistych rodzin? Że faktycznie możemy mówić o wojnie?
James odezwał się po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia dyskusji i Lily obróciła ku niemu głowę. Ze zdumieniem zauważyła, że jego orzechowe oczy patrzą na nią z powagą, która wydała jej się hipnotyzująca. Tak się przyzwyczaiła do błąkającego się po jego ustach uśmiechu, że teraz poczuła się dziwnie.
— Być może — wymamrotała zarumieniona. — Nie wiem tego na pewno. Ale miałoby to sens, no nie? Nie wiem, kto konkretnie miałby za tym stać, ale myślę, że te sprawy mają ze sobą związek. Może się mylę, być może to tylko przeczucie.
Cisza zapadła po jej słowach nie trwała długo. Przerwała ją Alice, machając widelcem, który i tak zaraz odłożyła na talerz.
— Tak z przyjemniejszych rzeczy… Miałam wam kogoś przedstawić. Poczekajcie moment.
Chwilę później wróciła, ciągnąc za rękę dużo od siebie wyższego chłopca w szatach Hufflepuffu. Dzielnie zniósł wszystkie taksujące spojrzenia i obdarzył zapatrzonych w niego Gryfonów zawstydzonym uśmiechem.
— Drodzy, przed wami Frank Longbottom. Frank, to moi przyjaciele. Dorcas, Lily, James, Syriusz, Remus i Peter.
Wymienili nie tylko uprzejme uśmiechy, ale również tak samo uprzejme uściski rąk — wszystko pod bacznym spojrzeniem Alice, lustrującej każdy gest, każdy wyraz twarzy i przestępującej z nogi na nogę w oczekiwaniu na werdykt. Wszystko byłoby zresztą zdecydowanie prostsze, gdyby Syriusz i James nie wzięli na siebie roli starszych braci i nie zaczęli bombardować Franka pytaniami.
— Jak się poznaliście?
— Jak długo się znacie?
— Ile masz lat?
— Skąd pochodzisz?
— Co miałeś w zeszłym roku z OPCM?
— Jaką drużynę quidditcha lubisz najbardziej?
— Który z naszych kawałów uważasz za najśmieszniejszy?
— Jakie masz plany wobec Alice?
— Uważasz ją za najlepszą dziewczynę na ziemi?
Biedny Frank nawet nie wiedział, na które z pytań ma odpowiedzieć jako pierwsze, i stał jak wmurowany przy coraz bardziej czerwonej Alice. Zanim doszło do jakichkolwiek rękoczynów, Lily postanowiła interweniować.
— Miło cię poznać, Frank. Ci dwaj — zmierzyła Syriusza i Jamesa groźnym spojrzeniem każącym im się natychmiast zamknąć — mają dobre intencje. Mam nadzieję, że cię nie przestraszyli.
— Nie, nie, nic się nie stało. Bardzo się cieszę, że Alice ma takich oddanych przyjaciół. Sam zareagowałbym pewnie dokładnie tak samo.
Frank obdarzył Alice takim uśmiechem, że serce topniało. Ten chłopak naprawdę lubił ich przyjaciółkę, co Lily skonstatowała z niebywałą ulgą.
— Spróbuj tylko ją skrzywdzić, a oberwiesz najupiorniejszym upiorogackiem, jaki jestem w stanie wymyślić. Wierz mi, jestem w tym naprawdę dobry. Jestem też dziwnie pewien, że w razie czego moi przyjaciele mnie wesprą i pomogą ukryć zwłoki.
Syriusz wypowiedział te słowa niedbale, równie niedbale sięgając po różdżkę, która tkwiła w jego włosach w charakterze pałeczki utrzymującej w ryzach bezładnego koka. Frank momentalnie zbladł i ścisnął rękę Alice tak mocno, że dziewczyna syknęła.
— Nie dojdzie do tego, obiecuję. Będę o nią dbał.
Te słowa wystarczyły, by Syriusz się zrelaksował i schował różdżkę we włosach.
— A więc nie masz się czego obawiać.
Atmosfera się już całkowicie rozluźniła; Frank nawet się do nich dosiadł i włączył do dyskusji. Jego oczy co chwilę zwracały się w stronę Alice, jakby szukając jej aprobaty. Alice, jak zauważyła Lily, robiła dokładnie to samo. I jeszcze te pełne ciepła uśmiechy, które sobie posyłali ukradkiem! Może i jeszcze nie zadeklarowali otwarcie swojego związku, ale bez wątpienia biła od nich miłość, z której obydwoje nie zdawali sobie jeszcze sprawy.
Półmiski na stołach wreszcie zabłysły czystością, a Dumbledore po raz kolejny wstał z miejsca.
— Poproszę was o poświęcenie mi jeszcze pięciu minutek uwagi i będziecie mogli pójść do łóżek, za którymi bez wątpienia tęsknicie — ogłosił, przerywając zażarte dysputy. — W tym roku szkolnym szczególnie apeluję o ostrożność i rozwagę, nawet w murach zamku. Proszę o unikanie w szczególności jakichkolwiek samodzielnych wycieczek do Zakazanego Lasu czy nieprzepisowe opuszczanie terenu szkoły. Chciałbym również dodać, że od przyszłego tygodnia otworzymy Klub Pojedynków dla roku piątego, szóstego i siódmego. Szczegóły przedstawią wam nauczyciele podczas zajęć z zaklęć i obrony przed czarną magią.
— Czyli niby tematu nie ma, ale uczennica zmarła, ukradkiem wspomnimy o wojnie i zorganizujemy wam Klub Pojedynków — wymamrotał Syriusz do Jamesa.
— Jutro przy śniadaniu otrzymacie wasze nowe plany zajęć. Powiesimy też na tablicach rozpiskę wyjść do Hogsmeade, na najbliższe będziecie się mogli już wkrótce zapisywać u opiekunów domów. Pamiętajcie, że możecie się także zwrócić do nich ze wszystkimi pytaniami, niezależnie od tego, czy dopiero zaczynacie swój pierwszy rok, czy jesteście już starsi. Dziękuję za uwagę. Zmykajcie do łóżek.
Gryfoni zbierali się do wyjścia w dość niespiesznym tempie, nie mając ochoty na przepychanki w drzwiach Wielkiej Sali.
— Muszę iść porozmawiać z profesor McGonagall. Mógłbyś zaprowadzić pierwszaków do dormitorium i podać wszystkim hasło do wieży? — Zanim chaos rozpętał się na dobre wśród uczniów opuszczających Wielką Salę, Lily zdołała zatrzymać wstającego Remusa. — Dziękuję!
I uciekła, zostawiając Remusa z tym ciężkim zadaniem. Chłopak z westchnieniem przeczesał włosy i zwrócił się w stronę zagubionych pierwszaków, którzy na szczęście jeszcze nie ruszyli bezmyślnie za tłumem. Zanim się do nich odezwał, rzucił uspokajający uśmiech Syriuszowi.
— Drodzy pierwszoroczni — odezwał się nieco głośniej, by zwrócić na siebie uwagę dzieciaków. — Nazywam się Remus Lupin, jestem, ekhm, prefektem naczelnym i przy okazji też prefektem Gryffindoru. Zaprowadzę was do dormitoriów i po drodze wszystko wyjaśnię. Wyobrażam sobie, że jesteście skonfundowani. Chodźmy…
Miał niemały problem z tym, żeby w ciągu niecałych dwudziestu minut przekazać wszystkie najważniejsze informacje; funkcjonowanie szkolnego systemu wydawało się nazbyt skomplikowane, by dało się wszystko wytłumaczyć wystraszonym pierwszakom. Z zadowoleniem jednak przyjął fakt, że dzieciaki rozglądają się dokoła z podziwem, chłonąc hogwarckie cuda. To wszystko, te ruszające się obrazy, schody zmieniające swoje położenie, duchy przemykające bezszelestnie wzdłuż korytarzy i przenikające ściany mogły z pewnością wydać się oszałamiające komuś niemającemu wcześniej styczności z magią czy opowieściami na temat zamku. Sam Remus miał ojca czarodzieja, a i tak nie został przygotowany na to, co zastał zaraz po przybyciu na swój pierwszy rok.
Gdy pół godziny później znalazł się w pokoju wspólnym, bolała go głowa od udzielania odpowiedzi na pytania pierwszaków, powtarzania hasła do Wieży i przypominania, żeby Gryfoni zachowali je w ścisłej tajemnicy. Został w pomieszczeniu jeszcze długo po tym, jak ostatni maruder ruszył do dormitorium. Doskonale wiedział, że czeka go męcząca, długa noc, bo w przeciwieństwie do swoich przyjaciół nie byłby w stanie zasnąć, nawet pomimo zmęczenia. Zanadto bał się koszmarów.
Usiadł na jednej z wysłużonych kanap przed kominkiem, mając za towarzysza książkę oraz kubek gorącej herbaty. W takich chwilach naprawdę błogosławił osobę, która wpadła na pomysł umieszczenia w pokoju wspólnym czajnika oraz paru torebek herbaty o różnych smakach, nawet jeśli normalni Gryfoni pogardzali tymi dobrami.
Książka wciągnęła go na dobre trzy godziny. Trzy piękne godziny bez koszmarów, zamartwiania się i wpatrywania w widoczny za oknem księżyc. Byłoby ich zapewne więcej, gdyby nie intruz, który zakłócił spokój w sanktuarium.
— Dlaczego jeszcze nie śpisz?
Remus prawie spadł z kanapy, przerażony i głosem, i nagłym wtargnięciem Syriusza Blacka. Syriusz zresztą z powodzeniem mógłby konkurować z hogwarckimi zjawami; z powodu cienia rzucanego przez lampę stojącą za kanapą wyglądał przerażająco w swoich poczochranych włosach, których tym razem nie utrzymywała w ryzach różdżka, oraz powyciąganych mugolskich ciuchach.
A nawet, zdaniem Remusa, przerażająco uroczo.
Remus przez chwilę rozważał kłamstwo, lecz Syriusz patrzył na niego tak przenikliwie, że nie wchodziło to w rachubę.
— Mam problemy ze snem — przyznał cicho. — Jak zawsze po pełni.
— Czemu nie powiedziałeś?
Syriusz nie próbował silić się na żarty; zatroskany zmarszczył brwi.
— To nic takiego. Nie chciałem cię martwić. Za dwa dni już będzie okej, przecież wiesz. Nie przejmuj się. Wracaj do łóżka.
Ponownie otworzył książkę i nawet udało mu się przeczytać jedną linijkę, zanim Syriusz nie wyrwał mu jej z ręki. Na tym Black nie poprzestał; chwycił Remusa za rękę i poprowadził go w stronę schodów prowadzących do dormitoriów. Zignorował przy tym wszelkie protesty, pomruki niezadowolenia oraz stawiany mu opór. Jego dłoń zaciskająca się na ręce Remusa była zadziwiająco ciepła.
Weszli cicho do dormitorium, żeby nie obudzić pozostałych śpiących. Dopiero wtedy Syriusz się zawahał. Zerknął najpierw na własne łóżko, potem na Remusowe, potem na samego Remusa i wymamrotał, drapiąc się po karku:
— Chcesz spać ze mną, tak jak zawsze?
Remus nie mógł powstrzymać uśmiechu, ledwo widocznego w półmroku. Szybko przytaknął.
— Pójdę tylko wziąć prysznic i…
— Idź.
Powrócił kwadrans później, już umyty i w spodniach od dresu, których używał jako piżamy. Przez moment myślał, że Syriusz zasnął, bo leżał w pościeli z zamkniętymi oczami. Gdy jednak Remus wślizgnął się na miejsce obok niego, Syriusz odwrócił się w jego stronę i zupełnie beztrosko przerzucił rękę przez jego talię. Znaleźli się tak blisko, że Remusowi zabrakło tchu; z kolei Syriusz zdawał sobie nic z tego nie robić, bo nawet nie otworzył oczu. O tym, że jest w pełni przytomny, świadczyły jedynie uniesione w uśmiechu kąciki ust.
Remus skorzystał z okazji, by mu się uważnie przyjrzeć. Widzieli się co prawda parokrotnie w ciągu wakacji, ale i tak nie miał dosyć śledzenia opuszkami palców twarzy Syriusza. W przeciwieństwie do własnej wydawała się doskonała; nie nosiła śladów blizn ani zadrapań, jedynie szorstkość porannego zarostu. Nie skalały jej nawet takie prozaiczne rzeczy jak zmarszczki czy podkrążone oczy. Remus się nie mógł doliczyć nawet jednego piega lub pieprzyka, co w jego oczach zakrawało na cud; jego własny nos był nimi wręcz usiany. Mógłby się ewentualnie przyczepić do chorobliwej bladości, która zdawała się Syriusza nie opuszczać, ale wszyscy Blackowie się tym szczycili, brat Syriusza wyglądał dokładnie tak samo, jak Remus zdążył zauważyć podczas tych nielicznych chwil, gdy na siebie wpadali na szkolnych korytarzach. Rysy twarzy Syriusza zresztą faktycznie miały w sobie coś arystokratycznego, nawet jeżeli ich właściciel starał się to ukrywać i w każdy możliwy sposób odcinał się od rodziny. Chociażby nos, doskonale wyprofilowany i przypominający rzymskie czy greckie rzeźby bogów. Albo usta, nieco wąskie, lecz fascynujące, zazwyczaj rozciągnięte w uśmiechu. Albo oczy, teraz zamknięte, te same szare oczy, które zdawały się nieustannie analizować otoczenie, nawet gdy ich właściciel się śmiał. Remusowi czasem przywodziły na myśl oczy zwierzątka, które zostało oswojone, lecz nie wyparło w pełni dzikiego, pierwotnego lęku. Prawdę mówiąc, Remus mógł się tylko domyślać, co za tym spojrzeniem stoi: prawdopodobnie krzywda doznana w rodzinie. Nigdy nie odważył się o to Syriusza dokładnie wypytać, więc czasami snuł domysły. Temat rodzinny był dla Syriusza równie bolesny, jak dla Remusa jego futerkowy problem.
W każdym razie kiedy się uśmiechał, wyglądał tak przystojnie, że Remus nie potrafił oderwać od niego wzroku. Starał się to, rzecz jasna, jakoś maskować, podobnie jak zdradzieckie rumieńce wypływające na jego twarz za każdym razem, gdy zetknęły się ich palce. Właściwie do końca nie wiedział, jaki status ma ich relacja, bo było pewne, że coś między nimi kwitło, tylko żaden nie odważył się na głośne wyznanie uczuć. Na razie tylko krążyli wokół tego tematu, czasem napomykając o tym w żartach, czasem zbywając go milczeniem, a jednocześnie trzymając się za ręce. Lub śpiąc w jednym łóżku, tak jak teraz, objęci, spleceni — w bałaganie pościeli i splątanych kończyn. Zwłaszcza te nocne, łóżkowe rytuały przypominały zdaniem Remusa bańkę szczęścia — i równie łatwo jak ona mogły pęknąć. Albo mogły zostać podeptane z równą łatwością, z jaką się łamią czasem łodygi kwiatów.
— O czym myślisz, wilczku?
Remus prawie się roześmiał, słysząc to przezwisko. Syriusz niezwykle rzadko po nie sięgał, ale gdy już to robił, zwykle następowało to w dziwnych, łóżkowych okolicznościach. Zresztą nocą każde słowo Syriusza nabierało mocy, być może dlatego, że w ciemnościach Remus mógł się skupić — poza dotykiem — na głosie.
— O niczym konkretnym. — Wykonał unik, tak, ponieważ nie był z tych myśli dumny. — Co myślisz o przemówieniu dyrektora i śpiewie Tiary Przydziału? To było dziwne, nie?
— Mówisz o śmierci uczennicy czy Tiarze Przydziału przewidującej wojnę? Nie, skądże, to wcale nie było dziwne — Syriusz wykorzystał pauzę, by przysunąć się nieco bliżej Remusa — ale myślałem, że już to ustaliliśmy podczas kolacji. Idź spać, hm?
— Nie mogę zasnąć.
— Nawet nie zamknąłeś oczu.
Właściwie Remus nie powinien być specjalnie zaskoczony, że Syriusz to zauważył; on zadziwiająco łatwo wyczuwał takie rzeczy. W końcu wszystkie psy miały silnie rozwinięty szósty zmysł.
— Wiem, że nie będę w stanie zasnąć.
— Zamknij oczy.
Remus cierpiętniczo westchnął, lecz wykonał polecenie — Syriuszowi nie należało odmawiać. Jego zmęczony mózg natychmiast zaczął produkować kolorowe plamki, układające się w nieregularne i nieprzypominające niczego konkretnego wzorki i to na ich śledzeniu skupił się Remus, by uspokoić szalejące myśli. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatni raz próbował się w ten sposób wyciszyć — no, może tylko parę dni temu liczył plamki na suficie w swoim pokoju, kiedy prawie nieprzytomny z bólu leżał na łóżku. Pełnia w tym miesiącu dała mu się we znaki.
Poczuł, że po jego twarzy zaczynają się przesuwać palce Syriusza, delikatne jak piórko. Zaczęły od obrysowania ust, przeszły przez policzki, nos aż do czoła, by z czułością odgarnąć z niego zabłąkane włosy. Wreszcie zaczęły delikatnie drapać go po głowie, tak jak się to robi z kotem. Remus specjalnie za tą pieszczotą nie przepadał i zwykle to on głaskał Syriusza po włosach — zawsze mięciutkich, gęstych — ale tym razem w dziwny sposób go to uspokoiło. Bardziej zahipnotyzowała go jednak śpiewana przez Syriusza dziecięca kołysanka, niewiele głośniejsza od szeptu, lecz wyjątkowo aksamitna.
Twinkle, twinkle, little star, how I wonder what you are… Up above the world, so high, like a diamond in the sky… Twinkle, twinkle, little star…
I zasnął.

🦌🦌🦌
Ten rozdział był okropnie trudny do napisania, a to dopiero początek i już się boję, co będzie dalej 😅

Pisałam w notce przywitalnej, że będę się starała trzymać kanonu, jednakże poczyniłam w nim pewne zmiany. Niektóre wynikają z mojej własnej wizji, a niektóre z konieczności korekcji błędów czy nielogiczności występujących w kanonie. Najważniejszą zmianą jest chyba wprowadzenie pairingu Remus x Syriusz, chociaż w gruncie rzeczy niewykluczone, że również w kanonie miało to miejsce 🤔 Usunęłam Jamesa z funkcji prefekta, bo to kompletnie nie ma sensu, zamiast tego dałam mu stanowisko kapitana gryfońskiej drużyny quidditcha na stanowisku szukającego – nie wyobrażam go sobie bez jego ukochanego znicza. Pozostałe zmiany są raczej drobne i nie powinny się rzucać w oczy; gdybym jeszcze coś planowała zmienić, dam Wam znać, żebyście nie byli zaskoczeni. 

Ach, jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałam wspomnieć: chciałabym w tym opowiadaniu oddać głos różnym postaciom, więc i każdy rozdział będzie pisany z różnej perspektywy przy zachowaniu narracji trzecioosobowej. Będę się starała trzymać zasady maksymalnie dwóch głównych bohaterów na rozdział; po planie wydarzeń widzę, że najwięcej czasu antenowego otrzyma Lily (zrozumiałe), ale pozostałym bohaterom też nie zamierzam odpuścić. Chciałabym po prostu, żeby w jednym rozdziale nie było miliona przeskoków, ale żeby jednocześnie pojawiły się inne spojrzenia na pozostałych bohaterów i różne punkty widzenia. To tak słowem wyjaśnienia. Ufff. 😌

Jeszcze jedna rzecz: blogspot mi uniemożliwia sensowne dodawanie komentarzy (nie mam pojęcia, dlaczego; próbowałam z różnych urządzeń i różnych kont 😅), więc zbiorczo odpowiem, że bardzo serdecznie dziękuję za ciepłe słowa! ❤️ Każdy komentarz znaczy dla mnie naprawdę dużo, więc tym bardziej dziękuję za poświęcenie czasu. ❤️


Ślę cieplutkie uściski, trzymajcie się ❤️ 🦌

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czarodzieje