poniedziałek, 9 marca 2020

1. Tam dom twój

Grzebień jak zwykle nie mógł sobie poradzić z jej gęstymi i poskręcanymi włosami, więc Lily musiała się uciec do pomocy małego zaklęcia, które odkryła na trzecim roku. Z błogością sięgnęła po różdżkę, jako że tym razem nikt jej nie mógł ukarać za używanie czarów poza szkołą — w końcu była pełnoletnia.
Jedyne, co jej się obecnie nie podobało we własnych włosach, to ich kolor. Zazwyczaj połyskiwały ognistą barwą, właściwie niemalże wpadającą w czerwień. To dzięki nim oraz swojemu charakterowi zasłużyła sobie na przezwisko Płomyk. Teraz były fioletowe. Fioletowe, na litość Merlina. Lily już mogła sobie wyobrazić reakcje swoich przyjaciół i dalszych znajomych. Na pewno nie obędzie się bez śmiechów i komentarzy szeptanych na ucho. Gdyby tylko nie otrzymała prefektury, z miłą chęcią użyłaby kilku upiorogacków.
Zrobiła bardzo ciasnego koka na czubku głowy, żeby tylko żaden kosmyk się z niego nie wyślizgnął, broń Merlinie, i założyła bawełnianą czapkę. Z zadowoleniem skonstatowała, że nie widać ani odrobiny fioletu, więc mogła się pokazać ludziom.
Zatrzasnęła wieko kufra, upewniwszy się, że wszystko spakowała, i ruszyła z nim w stronę schodów. Zapukała po drodze do pokoju Petunii, mieszczącego się tuż obok jej własnego, ale w zamian otrzymała wyłącznie głuchą ciszę.
— Tunia, muszę już jechać. Odezwę się do ciebie, napiszę ci list, dobrze? Powodzenia w szkole. Kocham cię.
Nie była zaskoczona, kiedy nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Westchnęła głęboko i nieco przygarbiona ruszyła w drogę po schodach. Jej rodzice już czekali przy drzwiach wyjściowych, jako że obiecali podwózkę na dworzec. Cokeworth było w końcu tak małą mieściną, że nie miało własnego dworca ani nawet autobusów dojeżdżających do Londynu. Prawdę mówiąc, Lily nie miała pojęcia, dlaczego jej rodzice upierali się przy mieszkaniu tutaj, skoro Londyn mógł im zaoferować znacznie więcej — i lepsze warunki pracy, i dostępność sklepów, i komunikacji miejskiej, i barwniejsze środowisko. Cokeworth nawet nie było ładne, choć leżało w pięknej dolinie, nieopodal gór. Jedyne, czym mogło się poszczycić, to własny hotel, będący właściwie bardziej spelunką niż porządnym hotelem. Lily bałaby się tam spędzić nawet kilka minut, a co dopiero noc.
— Gotowa?
Przynajmniej jej rodzice mieli dla niej ciepłe słowa i uśmiechy zamiast milczenia.
Szybko przytaknęła. Była bardziej niż gotowa na powrót do Hogwartu. Do drugiego miejsca, które mogła nazwać swoim domem.
Przez całą drogę na dworzec z ekscytacją rozprawiała o przedmiotach, które będzie miała na siódmym roku — rzecz jasna, wybrała wszystko, co tylko się dało — oraz o zbliżających się egzaminach — rzecz jasna, już zaczęła się przygotowywać. W tym roku czekało ją naprawdę dużo pracy, tym bardziej, że otrzymała posadę prefekta naczelnego — prefekta naczelnego, dobry Merlinie — a mimo to Lily już się nie mogła doczekać.
Ledwo znaleźli się na właściwym peronie, Lily zaczęła się rozglądać za swoimi przyjaciółmi. Umawiali się na spotkanie się na kwadrans przed odjazdem pociągu, więc przynajmniej część towarzystwa powinna już być na miejscu.
— Pamiętaj tylko, żeby do nas często pisać, przynajmniej raz na tydzień, i o tym, żeby się ciepło ubierać, bo Szkocja o tej porze roku jest chłodna, i żeby porządnie jeść, trzy razy dziennie… I nie przejmuj się kolorem swoich włosów, w końcu się zmyje…
Lily z rozbawieniem pokręciła głową.
— Wiem, mamo. Nie mam siedmiu lat, umiem o siebie zadbać.
Dostrzegła w końcu charakterystyczne, jasne włosy Alice, więc czym prędzej pożegnała się z rodzicami i pognała na drugi koniec peronu. Całe szczęście, że dzięki pewnemu zaklęciu jej kufer był lekki, bo inaczej pewnie by zabiła siebie i przy okazji kilku uczniów. Jako pierwsza dostrzegła ją Dorcas i zaczęła dziko wymachiwać rękami, co sprawiło, że pozostali również się odwrócili. Zaczął się maraton pisków, uścisków i poklepywania się po plecach, w trakcie którego Lily bez większego zdumienia skonstatowała, że brakuje Jamesa i Syriusza. Ci dwaj zawsze się spóźniali.
— Gratuluję awansu, Lily.
Podziękowała Remusowi ciepłym uśmiechem; jej wzrok zaraz powędrował na odznakę dumnie ozdabiającą szkolną szatę. Roześmiała się szatańsko.
— Widzę, że tobie też się dostała ta fucha! Gratulacje, należy ci się. Nie będę się nudzić sama. Jestem pewna, że damy popalić wielu pierwszoklasistom… — Zmrużyła oczy, widząc nadchodzących Jamesa i Syriusza. Oboje targali za sobą kufry i najwyraźniej się nad czymś naradzali, bo pochylali się w swoją stronę i chichotali. — I chyba nie tylko im. Mam wrażenie, że kłopoty zaczną się jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego.
— Ciebie też dobrze widzieć, Evans. No już, już, nie marszcz tak tego pięknego noska. Patrzysz na nas, jakbyśmy byli diabłami wcielonymi… Tak swoją drogą, nie jest ci za gorąco w tej czapce?
Lily naprawdę nie cierpiała tego zadziornego uśmieszku Jamesa Pottera. Ani jego poskręcanych włosów, które zawsze wyglądały, jakby nigdy nie widziały szczotki. Ani tego cholernego znicza, który na przemian znikał i się pojawiał w jego ręce. Ani jego równie cholernej spostrzegawczości.
— Nie — burknęła w odpowiedzi, naciągając czapkę jeszcze bardziej na uszy. — Nie twój interes.
Ta odpowiedź zupełnie nie usatysfakcjonowała Jamesa, bo postawił swój kufer na ziemi i przysunął się bliżej Lily. Zanim zajrzał pod jej czapkę, zamienił się z nią miejscem, dając im odrobinę prywatności przed zaciekawionymi przyjaciółmi. Zacisnęła mocno powieki, przygotowując się na najgorsze. Tymczasem poczuła, że James wyjątkowo delikatnie podnosi krawędzie czapki, zaledwie na tyle, by wyjrzało kilka kosmyków. Zamarł w tej pozycji na dłuższą chwilę, więc Lily otworzyła oczy, nie mogąc znieść jego przeciągającego się milczenia. Od razu przypomniała sobie o różnicy wzrostu pomiędzy nimi; musiała nieco zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Spodziewała się zobaczyć wstręt, ale ku jej zdumieniu James wydawał się raczej zaskoczony i rozbawiony niż obrzydzony; i tak poczuła piekące łzy pod powiekami.
— Twoje włosy… Czy one są fioletowe? Co się stało? — spytał miękko, nasuwając czapkę z powrotem na czoło Lily. Nie miał jednak zamiaru się odsuwać i zamiast tego przesunął dłonie na ciepłe policzki dziewczyny, nie pozwalając jej spuścić wzroku.
— Wypadek przy pracy — wymamrotała skrępowana, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie w te przenikliwe, brązowe oczy. — Użyłam odżywki do włosów kupionej na Pokątnej i okazało się, że jakiś składnik w niej przefarbował mi włosy. Próbowałam absolutnie wszystkiego, ale ten obrzydliwy fiolet nie chce zejść i…
— Lily. Hej, Lily. Spójrz na mnie. — Poczekał, aż spojrzy z powrotem na niego i dopiero wtedy ledwo słyszalnie dodał: — Jesteś piękna w każdym wydaniu, niezależnie od tego, czy masz rude włosy, czy nie. Co z tego, że są fioletowe? To żaden powód do wstydu. Wyglądają nawet bardziej oryginalnie. Są dowodem twojej nieprzeciętności. Wyróżniasz się. W pozytywny sposób. Naprawdę nie musisz ich chować za czapką. Wyglądasz pięknie. Jak zawsze. Podnieś do góry ten twój zadarty nosek i pokaż światu, że jesteś z siebie dumna.
Zamrugała parokrotnie, zbyt zdumiona, żeby wydusić z siebie jakiekolwiek sensowne słowa. Jeszcze chyba nigdy się nie zdarzyło, żeby James ją w taki sposób pocieszał i jednocześnie komplementował.
— James, ja… Dziękuję.
Rumieniąc się, sięgnęła po czapkę i szybkim ruchem ściągnęła ją z głowy. Fioletowe loki rozsypały się po ramionach; James odgarnął je za jej uszy, wciąż patrząc na nią tak samo czule, i wreszcie niechętnie opuścił dłonie.
Lily uznała to za dobry moment, by się odwrócić, i zrobiła to w samą porę, żeby usłyszeć, jak Syriusz mówi do Remusa:
— …i znowu masz te zadrapania…
Ukryła za dłonią uśmiech oraz własne czerwone policzki, skutek bliskości Jamesa. Syriusz i Remus potrafili być całkiem słodcy, nawet o tym nie wiedząc. Nawet teraz stali blisko siebie, pochylając ku sobie głowy, z błyszczącymi oczami, i chyba zupełnie też nie zdawali sobie sprawy z widowni, jaką mieli, bo poza Lily obserwowali ich także James, Alice i Dorcas. Jedynie Petera nie interesowało nic poza jego bułeczkami cynamonowymi.
— Hej, Evans?
Spojrzała pytająco na Jamesa, który najwyraźniej wcale nie zamierzał się odsunąć, bo w dalszym ciągu stał okropnie blisko.
— Hm?
— Umówisz się ze mną?
Westchnęła.
— I pomyśleć, że już miałam nadzieję, że się zmieniłeś… — Założyła ręce na piersi. — To pytanie to sztampa, Potter. Zadajesz je codziennie od trzech lat i dobrze znasz moją odpowiedź. Wymyśl coś lepszego.
Orzechowe oczy Jamesa rozbłysły, gdy się pochylał w jej stronę, żeby nikt nie usłyszał jego kolejnych słów.
— Czy to wyzwanie, Evans?
— Być może, Potter.
— I co dostanę, jeśli wygram?
Lily wzruszyła ramionami.
— Nie wiem. Jestem pewna, że i tak polegniesz w połowie wyzwania. 
— Jesteś naprawdę słodka, Evans. Aż tak nie wierzysz w moje zdolności do podrywania? Wiesz, nie wydaje mi się, żeby twoje serduszko było z kamienia. — Zaczął nawijać sobie na palec jeden z jej fioletowych kosmyków. — Jestem pewien, że w którymś momencie pęknie pod wpływem mojego czaru. 
— Takiś pewny siebie?
— Mmm. A wiesz, dlaczego? — Jego dłoń opuściła zabłąkany kosmyk i przeniosła się na kark. — Bo już się rumienisz, i to tylko dlatego, że cię dotykam. Zaprzeczysz?
Lily już otwierała usta, żeby zaprzeczyć, kiedy do jej uszu dotarł okrzyk Dorcas. Odruchowo odsunęła się od Jamesa i spojrzała w kierunku przyjaciółki, walcząc z rumieńcem, który rzeczywiście wykwitł na jej policzkach. Spodziewała się gwizdów oraz komentarzy dotyczących jej rozmowy z Jamesem, ale się ich nie doczekała, bo zamiast tego uwaga przyjaciół skoncentrowała się na błyszczących fioletem włosach.
— Lils, czy twoje włosy są fioletowe, czy ja mam już halucynacje z niedożywienia?
Dorcas specjalnie nawet podeszła bliżej, żeby móc się lepiej przyjrzeć Lily. Zszokowana aż westchnęła, zorientowawszy się, że rzeczywiście, tajemniczym sposobem jej rude włosy stały się fioletowe.
— Są fioletowe — zupełnie niepotrzebnie potwierdziła sama zainteresowana, zupełnie ignorując niedowierzanie przyjaciółek — bo do Dorcas przyłączyła się także Alice — oraz uśmieszek Jamesa. Zamiast tego zabrała się za wpychanie do plecaka niepotrzebnej już czapki.
— Co cię opętało?! Miały taki piękny płomienny kolor!
— Wypadek przy pracy. — Lily wzruszyła ramionami. — Nic wielkiego, chyba i tak potrzebowałam zmiany.
Gorzej, że ta zmiana była już chyba nieodwracalna — ale na razie Lily postanowiła to zignorować. Jeszcze miała odrobinkę nadziei, że istnieje jakiś wywar przywracający włosom naturalny kolor, więc zamierzała zaraz po rozpoczęciu roku udać się ze swoim problemem do nauczyciela eliksirów, Horacy’ego Slughorna. W ostateczności zawsze mogła je ściąć i poczekać, aż odrosną jej naturalne rude.
— Ale w rudych ci było bardzo ślicznie, zupełnie nie rozumiem, dlaczego chciałabyś to zmieniać…
— No już, już, Dorcas, daj jej spokój. Ładnemu we wszystkim ładnie. — Lily nawet nie wiedziała, kiedy Syriusz skończył swoją rozmowę z Remusem i podszedł bliżej, ale była mu wdzięczna za interwencję. — Poza tym uważam, że te fioletowe włosy dodają jej uroku.
— Co nie?
Lily chyba jeszcze nigdy nie widziała tak dumnego z siebie Jamesa Pottera, nawet po tym, jak w poprzednim roku po zwodzie Wrońskiego złapał tego cholernego znicza, prawie się przy tym rozpłaszczając na ziemi. Szturchnęła go w bok, ale to i tak nie przyniosło żadnego efektu.
— Zgadzam się. Wyglądasz bardzo ładnie, Lily.
No, całe szczęście, że była jeszcze taka Alice, która wybawiła Lily od zażenowania i ciepłym uśmiechem momentalnie poprawiła jej humor. Od dalszych dyskusji zresztą wybawił ją zegar, wskazujący już dziesiątą pięćdziesiąt pięć, co oznaczało, że powinni się wreszcie zacząć pakować do pociągu zamiast sterczeć na peronie jak kółko wzajemnej adoracji. Ponadto profesor McGonagall wyznaczyła spotkanie prefektów już na godzinę jedenastą pięć, więc do tego czasu Lily oraz Remus musieli znaleźć miejsca siedzące i rozprawić się z bagażami.
W ślad za dwójką drugoklasistów wspięli się do wagonu numer sześć i szczęśliwie dość szybko natrafili na wolny przedział z ośmioma siedzeniami. Przy okazji umieszczania kufrów na półkach nie udało im się uniknąć wypadków — kufer Alice zleciał z efektownym hukiem na podłogę i cała zawartość się wysypała — oraz wybuchów śmiechu, ale koniec końców udało się usunąć z drogi wszystkie bagaże, siedem miejsc zostało zajętych — pięć przez ludzi i dwa przez koty — po czym Lily i Remus wyruszyli na spotkanie prefektów.
Nie mieli dużo pracy. Wystarczyło, żeby przedstawili nowej ósemce prefektów zakres ich obowiązków oraz rozdzielili wagony w pociągu do patrolowania przez poszczególne pary. Otrzymali od profesor McGonagall hasła do wejścia do pokojów wspólnych Gryffindoru oraz Slytherinu i przekazali je odpowiednim prefektom, a także wyznaczyli datę kolejnego spotkania na następny dzień w celu omówienia grafiku nocnych patroli.
Gdy wrócili do swojego przedziału, oboje już mieli dosyć. Rok szkolny się jeszcze nie rozpoczął, więc nawet nie mogli odebrać punktów żadnemu z domów, ale zarekwirowali wiele niebezpiecznych przedmiotów — Lily nawet wyrecytowała z pamięci punkt piąty szkolnego regulaminu — uspokoili rozwrzeszczanych pierwszaków oraz piątoklasistów urządzających sobie w przedziale bitwę na zaklęcia, w wyniku której kot jednej z Puchonek został przemieniony w piszczącą żabę.
Lily spodziewała się katastrofy także w przedziale Huncwotów, lecz, o dziwo, wcale się na nią nie zanosiło. Owszem, James i Syriusz o czymś gorączkowo szeptali pod oknem, ale nie oznaczało to wcale, że planowali jakiś kawał. Lily przekonała się już w ciągu poprzedniego roku, że Huncwoci nieco spoważnieli i wzięli się wreszcie do roboty zamiast straszyć pierwszorocznych i wysadzać w powietrze szkolne toalety. Całkiem jej to odpowiadało, bo miała mniej roboty podczas patroli.
Przecisnęła się między nogami Petera zajadającego się już chyba trzecią z kolei bułeczką cynamonową, wyminęła leżące na ziemi numery czasopisma o quidditchu, którego nazwa nic jej nie mówiła, i z westchnieniem osiadła na siedzenie naprzeciwko Dorcas. Remus umościł się obok Syriusza. 
— Hej, Płomyczku. Problemy od samego rana?
Lily przejechała dłonią po twarzy.
— Nic mi nie mów. Gdybym mogła, już chyba odjęłabym z dwieście punktów. Niektórzy zapominają, że regulamin szkolny ma zastosowanie także w pociągu. Za to mamy całkiem fajnych nowych prefektów. Kojarzysz Caroline, tę Krukonkę z piątego roku, która rok temu niemalże zabiła upiorogackiem Connora Adamsa? No, oboje dostali odznaki. Doszła też Lizzie, na pewno ją kojarzysz, ta dziewczyna od nas z domu, co przesiaduje w bibliotece chyba więcej niż ja… Pozostałych nie znam zbyt dobrze.
— Ach, brzmi interesująco. Ale nie tak interesująco jak nabór do drużyny quidditcha. Będziemy w tym roku potrzebować trzech nowych osób, rozumiesz to? — Dorcas pochyliła się do przodu i przy wypowiadaniu kolejnych słów przyciszyła głos. — I jeszcze James został kapitanem… To będzie katastrofa.
— Daj spokój, na pewno nie będzie tak źle. James ma całkiem spore zdolności przywódcze, no i zna się na strategii i mobilizowaniu ludzi jak mało kto. Myślę, że w tym roku bez problemu sięgniecie po puchar.
Dorcas westchnęła rozdzierająco.
— O ile znajdziemy dobrego szukającego, bo w zeszłym roku to przez Doriana Krukoni nas starli na puch i straciliśmy puchar… Weszli mi na ambicję, wiesz? Byłoby dobrze, gdyby w tym roku nam się trafiła zgrana drużyna. W poprzednim roku to ja i James odwalaliśmy całą robotę, a inni wygrzewali tyłki na tych cholernych miotłach…
— Dramatyzujesz, Dor. Jestem przekonana, że sobie poradzicie. — Lily poklepała przyjaciółkę po głowie. — Gdzie jest Alice?
— Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że poszła się spotkać z jakimś chłopakiem z Hufflepuffu czy coś w tym stylu.
— Chłopakiem z Hufflepuffu?
Lily uniosła brwi, niezupełnie zaskoczona.
— Ta, to chyba ten sam, o którym pisała te swoje tajemnicze listy podczas wakacji… Coś w stylu, że się spotkali parę razy, ale na razie nie chce niczego o nim zdradzać, dopóki nie będzie stuprocentowo pewna…? 
— Ach.
Alice rzeczywiście przez całe wysyłała swoim przyjaciółkom niezwykle entuzjastyczne listy, skupiające się w dużej mierze na wynoszeniu pod niebiosa chłopaka, którego poznała jeszcze przed końcem poprzedniego roku szkolnego. Z jednej strony obserwowanie tego zauroczenia było intrygujące, a z drugiej Lily nie mogła wyzbyć się uczucia niepokoju. Wszakże Alice nie chciała zdradzić imienia swojego wybranka ani przedstawić go przyjaciółkom…
— Pytałam ją o to zaraz po tym, jak się zobaczyłyśmy, i mi powiedziała, że nam go przedstawi jeszcze dzisiaj. Nie martw się, Płomyczku.
Lily odetchnęła z ulgą.
— Mam nadzieję, że nie okaże się żadnym psychopatą i nie będę musiała na niego rzucać upiorogacka.
— Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Puchatość Alice może przyciągnąć wyłącznie drugie tyle puchatości, jestem tego pewna. Ale w razie czego jestem gotowa się przyłączyć do skopania tyłka każdemu, kto ją skrzywdzi. — Dorcas ochoczo zatarła ręce. — Ten rok się naprawdę wspaniale zapowiada!
Lily w odpowiedzi się tylko uśmiechnęła.
Spędziła pozostałą część podróży z nosem w książce, tylko okazjonalnie podnosząc znad niej głowę, by się włączyć do dyskusji toczącej się w przedziale lub by obrzucić Huncwotów ostrzegawczym spojrzeniem. I James, i Syriusz z niewinnymi minami zgodnie ją zapewnili, że nie planują żadnego kolejnego kawału, ale jakoś nie potrafiła w to uwierzyć, bo co roku hucznie witali powrót do Hogwartu. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby przy którejś okazji wreszcie wysadzili szkołę w powietrze.
Pociąg wreszcie leniwie wtoczył się na stację w Hogsmeade i rozpoczął się chaos związany ze zmianą środka transportu. Większość uczniów rzuciła się do pierwszych wozów ciągniętych przez testrale, nie zachowując żadnego porządku i prawie tratując po drodze innych. Jako taki porządek udało się zaprowadzić dopiero Hagridowi, który swoim zwyczajem zaprowadził pierwszorocznych w stronę łódek. Lily aż im zazdrościła tego przeżycia; sama dobrze pamiętała, jak przechodził ją dreszcz podczas podróży przez atramentowoczarne jezioro i jak bardzo oszołomił ją widok wznoszącego się na brzegu majestatycznego zamku. Nawet teraz, po siedmiu latach od rozpoczęcia nauki, widok Hogwartu sprawiał, że jej serce się ściskało.
W końcu wracała do domu.
— Chodź, Płomyczku.
Zdziwiła się, że to właśnie James pozostał na dłużej w tyle, by na nią poczekać. Tylko z tego powodu nie strąciła jego ręki ze swojego ramienia, lecz dała się poprowadzić do jednego z ostatnich pozostałych przy jeziorze wozów. Nie zaprotestowała również wtedy, gdy James jak prawdziwy dżentelmen pomógł jej wsiąść.
— Gdzie pozostali…?
— Już pojechali. I tak byśmy się nie zmieścili do jednego powozu.
Z roztargnieniem przytaknęła, ignorując uczucie, jakie w niej wzbudzały ich ocierające się o siebie nogi. Było coś niepokojącego w spowijającej ich ciemności, panującej i na zewnątrz, i wewnątrz powozu. Okazjonalnie przetykało ją miękkie światło lamp ustawionych wzdłuż drogi czy nawet księżyca, rzucające złote refleksy na poczochrane włosy Jamesa i odbijające się w jego okularach. Lily co prawda nie odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, ale półmrok pozwalał na ukradkowe zerknięcia. Pozwalał też na ukrycie zarówno koloru jej włosów, jak i policzków, jako że sprowadzał świat do półtonów czerni i bieli. W ciemnościach znacznie łatwiej przychodziło manewrowanie wśród niedopowiedzeń i niedomówień. Ciemność dawała ochronę, być może dlatego, że sama nie wydawała się do końca rzeczywista.
— Myślę, że nazywanie mnie Płomyczkiem straciło rację bytu — wymamrotała Lily, opierając głowę o ścianę powozu. Gdy spojrzała na Jamesa, ich spojrzenia na krótką chwilę się zetknęły; poczuła dreszcz przebiegający po jej plecach.
— Dlaczego?
— Nie mam już płomiennych włosów.
Nawet w ciemnościach mogłaby przysiąc, że James się uśmiecha.
— Co z tego? Zmiana koloru włosów nie sprawi, że przestaniesz być Płomyczkiem. — Jego głos wydawał się znacznie głębszy niż zazwyczaj, zupełnie jakby mrok jeszcze go wyostrzył, jednocześnie przydając aksamitnej barwy. — Chyba że wolisz, żebym cię nazywał Fiołkiem…?
— Nie — zaprotestowała szybko. — Płomyk brzmi znacznie lepiej. Daleko mi do kwiatów.
James roześmiał się cicho.
— To paradoks, nie uważasz? W końcu masz imię po jednym z nich.
— Co nie znaczy, że je lubię. Podobnie jak moje nazwisko, którego tak zadziwiająco często używasz.
— Ach, Evans — James tym razem uniósł w uśmiechu jeden kącik ust — wydźwięk przydomków zależy od tego, kto ich używa i w jakim celu. Przydomki zazwyczaj mają wyrazić cieplejszy stosunek do danej osoby, jak sądzę. Zażyłość. Może czułość. Ja, na przykład, wcale nie zamierzałem cię w żaden sposób obrazić.
— Używanie nazwiska raczej nie wyraża zażyłości ani czułości. Wręcz przeciwnie, może świadczyć o wrogości.
— Jak w takim razie mam cię nazywać?
— Jesteś bystry, na pewno coś wymyślisz.
Jej burkliwy ton nie zniechęcił Jamesa, lecz tylko go rozbawił.
— Coś na pewno wymyślę. — Na ten moment, kiedy zamilkli, w ręce Jamesa pojawił się znicz, rozpaczliwie trzepiący skrzydełkami. Zamiast jednak zacząć go podrzucać, James w zamyśleniu obrócił go w palcach. — Swoją drogą, jeśli ci się tak bardzo nie podoba nowy kolor włosów, być może mam rozwiązanie.
Lily obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
— Jeśli jest nim obcięcie włosów na łyso, odmawiam przyjęcia jakiejkolwiek twojej pomocy.
— Mogłabyś mieć trochę wiary we mnie, wiesz? — James naburmuszył się. — Nie, w żadnym razie nie zaproponowałbym ci ścięcia włosów. Lubię je niezależnie od tego, jaki mają kolor. Pomyślałem tylko, że mógłbym poprosić o pomoc ojca. No wiesz, skoro wynalazł Ulizannę, to z głupią niefortunną zmianą koloru włosów na pewno też sobie poradzi, ale jeżeli nie chcesz, to…
Lily momentalnie pożałowała swojej szorstkości. 
— Chcę! Jasne, że chcę. Przepraszam. Nie powinnam była… Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś do niego napisał. Odwdzięczę się, powiedz tylko, co mam zrobić.
Już w momencie, kiedy te słowa opuściły jej usta, Lily pomyślała, że to był bardzo zły pomysł. W końcu posiadanie długu u jednego z Huncwotów mogło się bardzo, ale to bardzo źle skończyć. Szatański uśmiech na twarzy Jamesa tylko to potwierdził.
— Czyli, jak rozumiem, nawet poszłabyś ze mną na randkę? — James udał, że się zastanawia. — Kusi, ale to byłoby za proste. Nie chcę, żebyś się ze mną umawiała, bo cię do tego zmuszam głupim układem. Wolę, żebyś sama podjęła decyzję, że tego chcesz. Zamierzam wykorzystać każdą dostępną broń, żeby tego dokonać, ale koniec końców decyzja należy do ciebie. Jeszcze się zastanowię, co chcę w zamian za przysługę.
Przyprawianie niewinnych dziewczyn o ceglaste rumieńce i palpitacje przez Jamesa Pottera zdecydowanie powinno zostać zakazane.
— Nigdy się nie poddasz, co?
— Nie mógłbym, Płomyczku. Jestem dziwnie pewien, że już niedługo zmienisz zdanie i się wreszcie zgodzisz.
Lily przechyliła głowę.
— Skąd ta pewność?
— Nie jestem ślepy. — James wzruszył ramionami; ich spojrzenia znowu się spotkały. — Jesteś naprawdę urocza, gdy się rumienisz.
Z jednej strony miała ochotę go przekląć za spostrzegawczość, a z drugiej podziękować za komplement, nawet jeżeli sama uważała swój nadzwyczajny talent do rumienienia się za istną klątwę. Zdecydowała się na półśrodek i wybrnięcie z tej rozmowy z ironią.
— Wiesz, jak skomplementować kobietę, Potter.
James już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, kiedy powóz wreszcie stanął. Dotarli na miejsce. Lily podziękowała czuwającemu nad nią Merlinowi i czym prędzej wyskoczyła. Chociaż po wyjściu uderzyło w nią chłodne wrześniowe powietrze, odetchnęła pełną piersią i podniosła głowę, by spojrzeć na rysujący się przed nią zamek. Uśmiechnęła się szeroko.
Wreszcie była w domu.

2 komentarze:

  1. Hejo!
    Co do pytania z poprzedniego posta, to ja bym poprosiła rzadziej, ale więcej. :D

    Szczerze mówiąc, to nie pamiętam czy przebrnęłam przez wcześniejszą Łanię. Na pewno miałam w planach, bo bloga dodałam do ulubionych. :D
    Cieszę się, że to "Nowy początek" i nie trzeba czytać wcześniejszej wersji, żeby teraz czytać to, co obecnie piszesz. :)

    Rozdział (tak szczerze pisząc) niby jest lekki i mało co wnosi, ot takie powitanie bohaterów, ale jest to bardzo fajne, bo już pokazane są ich cechy osobowości, także można sobie wyobrażać jacy są, komu kibicować itd.
    Bardzo podoba mi się, że zaczynasz od 7 roku, bo oni już nie są tak wrogo nastawieni, a Huncwoci są ciut dojrzalsi niż wcześniej.
    Miałam jeszcze napisać, że James jest świetny. Fajnie, że nie ucieka się do podstępu, żeby zabrać Lily na randkę, tylko finalnie do niej dojdzie, jak ona tego będzie chciała. Jest bardzo uroczy jeśli chodzi o nią i mam nadzieję, że nie pozbawisz go tego uroku. :D

    Zapowiada się ciekawie. :)
    Czekam na kolejny post! Oby był szybko. :p

    Powodzenia w pisaniu!
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...rzadziej, ale więcej - jak widać, na razie mi idzie bardzo kiepsko z tymi publikacjami 😂

      Nawet nie polecam czytać wcześniejszej wersji, bo sama się załamałam przy jej przeglądaniu XD Różnice między nimi dwiema będą znaczne, więc i tak znajomość pierwotnej łani nikomu nie pomoże :D

      Staram się, by bohaterowie byli spójni, więc nie zamierzam pozbawiać go jakiegokolwiek uroku. :D Chcę też jednak przedstawić perspektywę innych postaci, więc pewnie będzie ciekawie.
      Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to opko tak trafia do serduszek, zwłaszcza że pisanie idzie mi dość opornie – sama nie wiem, dlaczego <3

      Pozdrawiam cieplutko <3

      Usuń

Czarodzieje